Czy kpt. Arkadiusz Protasiuk zaczął podchodzić do lądowania za wcześnie i dlatego prezydencki tupolew uderzył skrzydłem o drzewa, a potem runął na ziemię? Eksperci od lotnictwa snują domysły, co mogło doprowadzić do katastrofy pod Smoleńskiem.
Najnowsza hipoteza mówi, że prezydent Lech Kaczyński i 95 pasażerów zginął, bo przed pasem startowym lotniska Siewiernyj jest niestandardowy rozkład radiolatarni naprowadzających. Były pilot wojskowy ze Smoleńska wyjaśnił "Rzeczpospolitej", w jaki sposób urządzenia mogły zmylić pilota prezydenckiego tupolewa.
- System radiolatarni NDB jest jedynym systemem naprowadzającym na lotnisku Siewiernyj. Standardowo bliższa radiolatarnia znajduje się 1 km od początku pasa startowego, dalsza - 4 km. W Smoleńsku, z tej strony, z której nadlatywał prezydencki tupolew, ten drugi punkt orientacyjny jest umieszczony w odległości 6 km - mówił pilot.
Załoga prezydenckiego tu-154 M mogła więc sądzić, że odległość jest standardowa. Pilot leciał tak jakby spodziewał się lotniska. Maszyna zaczęła podchodzić do lądowania, ale trajektoria podejścia do lądowania okazała się zbyt krótka i stroma. W efekcie mniej więcej w odległości 2 km od pasa startowego tupolew mógł być zaledwie kilku metrów nad ziemią. Czy stąd te ścięte drzewa?
Zobacz ZDJĘCIA: Rosjanie pokazali fotografie z porozrzucanymi ciałami pasażerów tu-154 M
Pytanie tylko, dlaczego radiolatarnie zmyliły kpt Protasiuka, skoro w środę, trzy dni przed katastrofą lądował w Smoleńsku z premierem Donaldem Tuskiem? "Rz" wyjaśnia, że wtedy pilot mógł podchodzić do lądowania z drugiej strony pasa startowego, gdzie radiolatarnie rozłożone są prawidłowo.