A właśnie wtedy zetknęliśmy się rzeczywistością po weekendowej śnieżycy. Chociaż większość środków komunikacji miejskiej już działała, to jednak odbywało się to z dużymi opóźnieniami i bardzo powoli.
Ale to nie wszystko - w wielu dzielnicach ciągle zalegały potężne zwały śniegu – czy to nieodśnieżonego, bądź nasypanego przez spychacze. I właśnie w takich warunkach, tysiące nowojorskich rodziców odprowadzało swoje dzieci do szkoły. Musieli to zrobić, bowiem nowojorscy włodarze – w przeciwieństwie do tych w sąsiednim New Jersey – zdecydowali, że zajęcia mogą się odbywać normalnie.
Tak więc ci, którzy nie mogli wziąć wolnego czy też nie mieli z kim pozostawić pociech w domu, musieli rano w śniegu po pas przeciskając się między „prześwitami” w zaspach” iść z dziećmi do szkół, bo na autobus nie było co liczyć. Z kolei powrót po zajęciach był „taplaniem” się w roztopionej solą brei.
Nie tylko rodzice są wściekli o niezamknięcie szkół. Również nauczyciele, bowiem nie tylko też musieli się przebijać przez zaspy, to okazało się, że na niektórych zajęciach wcale nie było uczniów, bo nie dotarli: albo się spóźnili albo ich rodzice wzięli wolne i zostawli swoje pociech w domu.
Rodzice wściekli na burmistrza Nowego Jorku za to, że nie zamknął szkół
2016-01-27
1:00
Bill de Blasio i jego administracja mocno podpadli. Tym razem nowojorskim rodzicom oraz nauczycielom, którzy bardzo zdenerwowali się, że nie podjął decyzji o zamknięciu szkół w poniedziałek.