Władimir Putin "częściową" mobilizację ogłosił w drugiej połowie września. Oficjalnie ma nią zostać objętych ok. 300 tysięcy mężczyzn, nieoficjalnie nawet ponad milion. Na wieść o mobilizacji Rosję opuściło już kilkaset tysięcy osób. Niektórzy zamiast uciekać woleli zrobić krzywdę komuś lub sobie, żeby tylko nie iść na front. Pisaliśmy o 25-latku, który w jednej z komisji wojskowych w obwodzie irkuckim zastrzelił komendanta, a także o młodym człowieku, który na dworcu autobusowym w Riazaniu oblał się łatwopalną cieczą i podpalił, krzycząc, że nie chce na front.
Mobilizacja w Rosji. "Biorą wszystkich, jak leci"
Eksperci ds. wojskowości nie mają złudzeń, że rosyjska mobilizacja jest chaotyczna i zupełnie inna, niż zapowiadana oficjalnie. Na front są wzywani nawet ci, którym na walkę nie pozwala stan zdrowia: niedosłyszący, chorzy na raka, a nawet inwalidzi. Nie mówiąc już o tym, że nikt nie bada rekrutów pod względem zdrowia psychicznego. W poniedziałek portal Meduza poinformował, że ogłoszona 21 września mobilizacja zebrała pierwsze żniwo wśród poborowych.
Mobilizacja w Rosji. Pierwsze ofiary poboru
"Zmarło trzech rekrutów z rosyjskiego garnizonu znajdującego się we wsi Poroszyno, leżącej ok. 130 km na wschód od Jekaterynburga; mężczyźni przybyli do ośrodka szkoleniowego w ramach zarządzonej w drugiej połowie września przez władze rosyjskie mobilizacji" - podał serwis. Informację o tajemniczym, zbiorowym zgonie potwierdził deputowany do rosyjskiej Dumy Państwowej, Maksim Iwanow. Przybliżył też okoliczności śmierci. "Tak, potwierdzam, zmarło już trzech. Jeden ze zmobilizowanych zmarł w następstwie ataku, drugi popełnił samobójstwo. Trzeciego odesłano do domu, gdzie wkrótce zmarł z powodu marskości wątroby" - przekazał.