Współpraca z rosyjskimi śledczymi wbrew wcześniejszym zapewnieniem nie układa się najlepiej.
Jak donosi "Gazeta Wyborcza", polska prokuratura i polska komisja badania przyczyn wypadków lotniczych nie mają materiałów. Bez dokumentów z Rosji nie są w stanie pójść dalej, a śledczy z Moskwy nie spieszą się z przekazaniem wyników swojej pracy.
Doszło nawet do tego, że Edmund Klich, przedstawiciel Polski przy Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym w Moskwie, zażądał od Rosjan informacji w sprawie katastrofy smoleńskiej oraz pełnej otwartości i poszanowania zasad międzynarodowej współpracy. Wysłał specjalny list do szefowej MAK Tatiany Anodiny (71 l.) - informuje "Gazeta Wyborcza".
Konwencja chicagowska przewiduje, że Klich powinien mieć swobodny dostęp do wszystkich materiałów MAK. Ale Rosjanie nie chcieli mu pokazać np. wyników testowego oblotu lotniska w Smoleńsku. W końcu je dostał, stało się to jednak po naleganiach.
Co ważne rosyjskie dokumenty mogą być niezwykle istotne dla całości śledztwa. Test oblotu lotniska wykazał na przykład, że radar w Smoleńsku jest tak niedokładny, iż kontrolerzy nie mogli znać dokładnej wysokości polskiego tupolewa.
Klich: Rosjanie utrudniają śledztwo w sprawie katastrofy
Polscy śledczy i eksperci badający przyczyny katastrofy prezydenckiego Tu-154M nie mogą pracować. Nie mają dokumentów, które pozwoliłby im kontynuować śledztwo. Rosjanie nie przekazali wielu istotnych materiałów ze swojego śledztwa. Edmund Klich (64 l.), przedstawiciel Polski przy Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym w Moskwie wysłał nawet specjalny list ponaglający.