- Przyszli po nas w nocy. Zostaliśmy oskarżeni z mężem o szpiegostwo na rzecz Ukrainy i aresztowani przez władze tzw. Donieckiej Republiki Ludowej. Mark miał wtedy dziewięć, a Danik 17 lat. Żeby nie zabrali ich do domu dziecka, podpisałam wymuszone zeznania. Dzięki temu chłopcy mogli zamieszkać u mojej przyjaciółki - wspomina pani Julia w rozmowie z Polską Agencją Prasową. Uprowadzona przez prorosyjskich bojowników kobieta trafiła do donieckiej „Izolacji”, przerobionej na więzienie dawnej galerii sztuki. Synowie pozostali w ich rodzinnym mieście - kontrolowanym przez Rosję Torezie. Spotkała ich w Kijowie, po dwóch miesiącach od wymiany jeńców, w której wreszcie odzyskała wolność. - Kiedy mnie już wymieniono, nie miałam zielonego pojęcia, jak mam wyciągnąć stamtąd dzieci. Wiedziałam od adwokata, że moja sprawa w Doniecku nie jest zamknięta i jeżeli tam wrócę, znowu zostanę aresztowana - mówiła.
Galeria poniżej: Wojna w Ukrainie oczami neurochirurga z Olsztyna. "To był widok, którego nie zapomnę do końca życia"
Możliwości powrotu z terytoriów okupowanych nie mieli także jej synowie. Starszy w styczniu 2022 r. skończył 18 lat, a już w lutym Rosja ruszyła na Ukrainę wojskami, rozpoczynając otwarty rozdział agresji na Ukrainę. Danyło w obawie przed mobilizacją do rosyjskiej armii wyjechał do Moskwy. - Rosjanie zaczęli brać do wojska prosto z uczelni, wzywali nawet niepełnoletnich. Rozumiałam, że jeśli biorą 17-latków, to i mego Danika też wezmą. Z przyjaciółmi, którzy nie chcieli walczyć, pojechał do Moskwy. Siedzieli tam cicho, pracowali na myjni, nigdzie się nie rejestrowali. Ukrywali się (...) Mark w tym czasie był w Torezie. Chodził do rosyjskiej szkoły, gdzie wciskali mu, że Rosja to ogromny kraj, który przyszedł z poratunkiem i pomocą. Marik nawet trochę w to uwierzył. Uczyli go tam, że Ukraina jest zła, a Rosja dobra. Musieliśmy go potem przerabiać – szczerze wyznała Julia.
W poszukiwaniu sposobów ściągnięcia dzieci na Ukrainę Julia zwróciła się do ministerstwa reintegracji terytoriów okupowanych. Rozpoczęły się długie negocjacje, w trakcie których Rosjanie wysuwali coraz to nowe i absurdalne wymogi. - Najpierw mówili, że o ile nie znajduję się na terytorium DRL, to należy pozbawić mnie praw rodzicielskich, a Marka umieścić w domu dziecka. Mieliśmy dwa miesiące, a rzeczywiście by tam wylądował. Przez ten czas o mało nie zwariowaliśmy. Musieliśmy coś wykombinować - wzdycha.
Mimo, że strona rosyjska wiedziała, że Julia była więziona, zażądała od niej zaświadczenia o dochodach i zatrudnieniu. Domagała się też potwierdzenia, że warunki mieszkaniowe pozwalają jej na życie z własnym dzieckiem. - Ministerstwo reintegracji i Narodowe Biuro Informacyjne, które zajmuje się wymianą jeńców, znalazło mi pracę. Zebrali pieniądze, żeby wyrobić mi zaświadczenie o dochodach. Przesyłaliśmy te dokumenty do opieki społecznej DRL, a oni czekali na decyzje Moskwy, której cały czas nie pasowała to data, to pieczątka. W końcu dostaliśmy zezwolenie i Mark mógł wyjechać – tłumaczyła.
Zadanie wywiezienia brata z rosyjskiej okupacji dostał przebywający w Moskwie Danyło. Dzięki pośrednictwu Czerwonego Krzyża starszy syn Julii otrzymał od Rosjan gwarancje, że nie zostanie zatrzymany i mimo wieku poborowego będzie mógł opuścić Doniecką Republikę Ludową. Danyło wiózł młodszego Marka na Ukrainę przez Rosję, Łotwę, Litwę i Polskę. Całą trójka po niemal dwóch latach spotkała się na dworcu autobusowym w Kijowie. - Marik bardzo wyrósł, jest już prawie równy z mamą. Danik stał się prawdziwym mężczyzną. Strasznie się obawiałam, jak mnie powitają, jak mnie przyjmą – przyznała kobieta. - Po ich powrocie wszystko się zmieniło i nie jest nam łatwo. Mark nie zna języka ukraińskiego, uczył się tam przecież po rosyjsku. Zaczynamy wszystko od początku. Uczy się języka. W szkole przyjęli go bardzo dobrze, powiedzieli, że wszystko będzie dobrze. Podreperowaliśmy zdrowie, dostaliśmy pomoc od państwa. Jesteśmy za to wdzięczni – podkreśla.
Rodzina oczekuje teraz na powrót ojca, który wciąż znajduje się po stronie rosyjskiej. - Mąż cały czas tam jest. 11 lutego miał urodziny. Przekazaliśmy znajomym pieniądze, żeby przesłali mu paczkę. Napisał list do matki, w której za nią podziękował. Dzięki temu wiemy, że żyje i wierzymy, że w końcu on także zostanie wymieniony – cicho mówi Julia.