Praca Amielina jest imponująca. Zadał on sobie trud, obfotografował wszystkie połamane drzewa i krzaki, a następnie naniósł punkty na zdjęcie satelitarne. Co ciekawe to amatorskie śledztwo wniosło nowe dane do sprawy.
>>> Zobacz zdjecia, które Siergiej Amielin przekazał portalowi TVN24.PL
Po pierwsze ze zdjęć zniszczeń wynika, że prezydencki Tu-154M podchodził do pasa startowego bardzo blisko idealnej linii podejścia. Oddalenie wynosi około 35 – 40 metrów od osi pasa lotniska. Po drugie Amielin dowodzi, że tupolew wcale nie zahaczył o radiolatarnię, jak początkowo podawano, a o drzewo.
Na jego zdjęciu zrobionym około kilometra od początku pasa startowego wyraźnie widać równo ścięty sam czubek brzozy o którą najprawdopodobniej zahaczyła polska maszyna. Radiolatarnia wygląda na nienaruszoną.
Jeśli założyć, że przepuszczenia ekspertów co prędkości Tu-154M są prawidłowe, to maszyna powinna poruszać się z prędkością około 250-260 km na godzinę. Decydujące dla przebiegu katastrofy zdarzenie miało miejsce dosłownie kilka sekund po pierwszym uderzeniu.
Samolot najprawdopodobniej lewym skrzydłem zahaczył o duże drzewo. Ściął je na wysokości nie większej niż 7-10 metrów. Siła kolizji była tak duża, że fragment skrzydła został oderwany. Końcówkę skrzydła leżącą mniej więcej 500 metrów od miejsca gdzie spadł Tu-154M widać nawet na opublikowanych przez DigitalGlobe zdjęciach satelitarnych.
Bardzo poważnie uszkodzone skrzydło straciło najprawdopodobniej siłę nośną. Samolot przechylił się na lewe skrzydło zdołał jeszcze przelecieć nad drogą i spadł.
Jak piloci próbowali ratować maszynę? Wnioskując po zdjęciach wraku i zeznaniach świadków pilot zwiększył ciąg i próbował poderwać tupolewa. Widać to chociaż po silnikach z bocznych gondoli. Leżały one dość daleko od samego ogona. To świadczy natomiast o tym, że w chwili uderzenia miały duży ciąg – silniki urwały się i siłą pędu poleciały dalej.
Złóż kondolencje: