Właśnie z tych miejsc operatorzy otrzymują najwięcej skarg. Okazuje się, że liczba tzw. „dread zones” w metropolii idzie w setki. I to bez zależności jakiego mamy operatora. Z czego to wynika? Nie wiadomo. Ale nowojorski senator Charles Schumer już od jakiegoś czasu zabiega o to, by zlikwidować te „martwe strefy”. Główny argument to najzwyczajniej wstyd, że taka metropolia nie jest w stanie zaoferować mieszkańcom serwisu za jaki płacą. – A poza tym bezpieczeństwo: ktoś może potrzebować nagłej pomocy, ma telefon, ale nie zadzwoni, bo nie ma zasięgu. To wstyd, To narażanie nowojorczyków na stres i niebezpieczeństwo – mówił na konferencji Schumer.
Senator Schumer opublikował listę „martwych stref” telefonicznych. Na Staten Island i Long Island City najgorzej z zasięgiem
Niby XXI wiek i największa metropolia świata... No cóż. Jeżeli chodzi o zasięg telefonii komórkowej to jest bardzo kiepsko... Najgorzej jest w Annadale na Staten Island, w Midwood, na Greenwich Village, w Long Island City i Norwood na Bronksie.