Zaczęło się od ogromnego wiecu pod siedzibą serbskiego parlamentu. Premier Vojislav Kosztunica powtarzał to, co myślą wszyscy Serbowie - Kosowo było i jest serbskie. To samo powtarzali demonstrującym inni politycy, artyści i sportowcy.
Na transparentach wypisano hasła "Stop terrorowi USA". Demonstranci palili albańskie flagi, bowiem to właśnie Albańczyków obwinia się o oderwanie tej prowincji od Serbii.
I choć politycy apelowali do tłumu o spokój, na pokojowym proteście się nie skończyło.
Tuż przed godz. 20 kilkudziesięciu zachęcanych przez tłum napastników wdarło się na teren ambasady USA. Policja nie interweniowała, zostawiając opuszczony budynek na pastwę rozwścieczonego tłumu. Protestujący Serbowie wyważyli drzwi i wrzucili do środka butelki z benzyną. Zapaliło się kilka pokojów ambasady. Z okien poleciały papiery i meble.
Demonstranci zaatakowali także położone obok ambasady Chorwacji i Turcji. Agencje donosiły o około 35 osobach rannych. Połowa z nich to policjanci, którzy potem wkroczyli jednak do akcji.
Niepodległość Kosowa, przeciw której demonstrują od niedzieli Serbowie, uznały już USA, Wielka Brytania, Francja, Niemcy i Włochy. Premier Donald Tusk (51 l.) wstrzymał uznanie Kosowa, aby skonsultować tę sprawę z prezydentem Lechem Kaczyńskim (59 l.).