Czyżby zbliżał się wielkimi krokami finał ustalania przyczyn smoleńskiej tragedii? Gdyby rosyjscy śledczy przekazywali Polakom wszystkie dokumenty o jakie poproszą, być może krajowi prokuratorzy byliby w stanie rozwikłać tajemnicę katastrofy. Śledztwo tkwi w miejscu, bo Rosjanie awanturują się i nie chcą współpracować.
Podczas testowego lotu nad lotniskiem w Smoleńsku rosyjscy prokurtorzy odkryli, że radar był popsuty. Określał wysokość lądującego samolotu z dokładnością tylko do 300 metrów. Kontrolerzy mogli więc podawać załodze Tu-154M błędne dane.
„Fakt” napisał, że tak sensacyjne informacje ujawnił Edmund Klich (67 l.), akredytowany w Moskwie przy komitecie badającym przyczyny katastrofy tupolewa. Mało tego. Rosjanie mają już raport z badania, ale polskim śledczym nie chcą go oddać. Wysłał już protest w tej sprawie.
Klich zdradził „Gazecie Wyborczej”, że Rosjanie pokazali mu tylko raport w tej sprawie i to dopiero po wielkiej kłótni. „Fakt” ustalił zaś, że dokumentów Moskwa nie przekazała naszym prokuratorom do dziś.
O kluczowe dla śledztwa materiały nie mogą się też wciąż doprosić prokuratorzy, m.in. te zawierające dane o stanie lotniska, radarów i radiolatarni. – Na pięć wniosków o pomoc prawną, czyli przesłanie dokumentów, strona rosyjska zrealizowała pół jednego – mówi tabloidowi mecenas Rafał Rogalski, pełnomocnik rodzin ofiar katastrofy.