- Nie mam wyrzutów sumienia - mówi stanowczo człowiek, który przewodniczył 140 egzekucjom. Przez sześć lat regularnie asystował przy wstrzykiwaniu skazańcom śmiertelnej trucizny, patrzył na ich cierpienie, słuchał ostatnich słów. Dziś ma już 60 lat i odchodzi na emeryturę. Wspomnienia go nie dręczą, choć mu ich nie brakuje. - Nigdy się nie wahałem, nie zastanawiałem nad tym, że mógłbym postąpić inaczej. Gdy wykonujesz 140 wyroków śmierci, nie zaczynasz nagle zastanawiać się, czy aby nie robisz czegoś złego - wyznaje sławny egzekutor.
Jak wyglądało zabijanie? Charles Thomas O'Reilly ze swoim asystentem, lekarzem więziennym i paroma innymi osobami otwierał celę śmierci, gdzie najbardziej okrutni mordercy Ameryki spędzali swoje ostatnie dni. Przeważnie skazańcy sami podnosili się z pryczy i dawali się prowadzić do sali egzekucji. O'Reilly wiódł wszystkich krętymi korytarzami Huntsville Penitentiary, ponadstuletniego więzienia w Teksasie. Przepracował tu 33 lata, przez ostatnich sześć specjalizował się w nadzorowaniu wykonywania wyroków śmierci.
- Czasem skazanych trzeba było w końcu podtrzymywać i wlec do sali siłą, ale większość nie stawiała oporu - opowiada kat. Skazańców kładł na łóżku i przywiązywał pasami. Lekarz więzienny wstrzykiwał truciznę.
- Nie zapomnę mężczyzny, który do ostatniej chwili żartował i przekomarzał się z nami - opowiada. Kat dobrze pamięta też jedyną kobietę, której zabicie nadzorował - Frances Newton, zabójczynię męża i dwójki swoich małych dzieci. Na łożu śmierci rzucała się i atakowała pielęgniarki.
- Zawsze zadawałem tym ludziom to samo pytanie: Czy chcą wygłosić swoje oświadczenie? Nigdy nie używałem sformułowania "ostatnie słowa". Byli już wystarczająco przerażeni - wspomina egzekutor. - Zawsze ostrzegałem skazańca na dzień przed egzekucją. Mówiłem, że przyjdę o 6 rano i dodawałem - "Już czas" - dodaje O'Reilly.
Co mówili skazańcy przed śmiercią? Przeważnie chcieli przekazać swoim rodzinom, że je kochają i przepraszają. Jednak wyrok musiał być wykonany. Gdy lekarz stwierdzał zgon, egzekutor Charles O'Reilly wracał do swojego biura.