O Blask Travel Agency zrobiło się głośno w połowie lutego, przy okazji zatrzymania przez policję jej właścicielki (pisaliśmy o tym w "SE"). Zarzucono jej wtedy m.in. pobieranie opłat za paczki, które nigdy nie trafiły do adresatów, oraz wystawianie fikcyjnych biletów lotniczych.
Nam udało się porozmawiać z właścicielem powstającej w miejsce Blasku agencji Europol, panem Mariuszem. Jak mówi, od sierpnia ubiegłego roku agencja Blask nie miała licencji na przyjmowanie przesyłek. Rosły jej długi. Szefowa firmy próbowała pożyczyć pieniądze m.in. od przyuczającego się u niej w biurze obecnego właściciela Europolu. Pan Mariusz twierdzi, że doszło przy tym nawet do próby szantażu.
- Za namową przyjaciół poinformowałem o tym incydencie policję - mówił. Na posterunku okazało się, że nazwisko właścicielki Blasku jest już funkcjonariuszom znane. Zgłaszali się bowiem do nich osoby poszkodowani przez agencję...
Przychodzą też do pana Mariusza, który w tym samym miejscu otwiera swój biznes. Dla wielu to już niemal rytuał: stawiają się tam prawie codziennie z nadzieją, że dowiedzą się czegoś nowego. Dzielą się również swoimi doświadczeniami.
- Jeden pan kupił bilet na pogrzeb brata. Myślał, że kupił... Pojechał na lotnisko i okazało się, że w systemie nie ma numeru rezerwacji, na którą miał lecieć do Polski. Wrócił do agencji i się rozpłakał, ale pieniędzy nie odzyskał - opowiada nowy właściciel.
Ula i Natalia, pracownice powstałej na miejsce Blasku agencji Europol, porządkują lokal. Właściciel wywiózł już dwa vany śmieci. Na zapleczu w dalszym ciągu zalegają nieodebrane do dnia dzisiejszego paczki. Wiele z nich ma dziury, są niedopakowane.
Wielu poszkodowanych liczy na to, iż właścicielka Blasku zapłaci im za straty. W przygotowaniu jest pozew cywilny. Policja w dalszym ciągu prosi poszkodowanych o zgłaszanie się do mówiącego po polsku detektywa Josepha Nowicza. Można go zastać pod numerem tel. (718) 383-8456.