Do zdarzenia, które wstrząsnęło mieszkańcami Australii doszło w środę, 16 lutego, w okolicach Little Bay we wschodnim Sydney. 35-letni Brytyjczyk Simon Nellist pływał w tym miejscu co dnia. Wydawało się bezpieczne, jak większość wód u wybrzeży Sydney, ponieważ - jak podaje BBC - miasto już od dawna stosuje na terenie przyległych wód sieci odstraszające. Nie wiadomo jeszcze dlaczego w ogóle żarłacz biały, mierzący co najmniej 3 metry długości, znalazł się tak blisko brzegu. Śmiertelny atak rekina widziało wielu świadków - niestety nic nie mogli zrobić. „Usłyszeliśmy krzyk i odwróciliśmy się, wyglądało tak, jakby samochód wylądował w wodzie, a potem zobaczyliśmy tego rekina” - mówi jeden z nich. Inny, który w czasie wypadku nieopodal łowił ryby przyznał, że wciąż nie może się uspokoić. „Zobaczyłem jak ten człowiek jest wciągany pod wodę. To było okropne. Trzęsę się. Ciągle wymiotuję". Szczątki 35-latka odnaleziono w wodzie dwie godziny po ataku.
CZYTAJ TAKŻE: Linda Evangelista była supermodelką, nieudany zabieg oszpecił ją na zawsze. "To nie jestem ja"
Tuż po ataku służby przybrzeżne zamknęły plaże, wprowadziły całkowity zakaz kąpieli i zaczęły poszukiwania rekina. Do tego celu używają także helikopterów i dronów. Władze regionu zastanawiają się, jak to możliwe, że rekin pokonał zabezpieczenia, z których nowoczesności Sydney słynie: przy plażach umieszczone są specjalne sieci, w letnie weekendy nad wybrzeżami unoszą się drony i helikoptery, sprawdzając, czy jest bezpiecznie, a najbardziej agresywne gatunki rekinów są znakowane czipami. Prawda jest jednak taka, że wejście do wody u wybrzeży Australii zawsze niesie ze sobą jakieś ryzyko spotkania z rekinem.
CZYTAJ TAKŻE: USA ostrzegają przed przyjazdem do Polski. Umieściły nas na liście krajów, które należy omijać