Paszport, jedna spinka do mankietu, figurka skarabeusza na szczęście, drobne pieniądze i klucze do mieszkania - te rzeczy zwrócono bliskim Aleksandra Szczygły. Zabrakło jednak cennego zegarka, a rodzina i przyjaciele są pewni, że miał go na ręku. Kupił go sobie, kiedy został ministrem obrony narodowej i później zdejmował go tylko na noc. Był do niego przywiązany, chwalił się nim, mówił, że to jedyna "biżuteria" obok spinek do koszuli, która pasuje mężczyźnie.
10 kwietnia, kiedy Aleksander Szczygło leciał do Smoleńska, zegarek miał oczywiście na ręce. Kierowca, który odwoził go na lotnisko, przypomina sobie, że szef BBN-u nie miał ze sobą żadnego bagażu - laptopa czy torby. Był w płaszczu, no i w garniturze. - Miał ten zegarek na ręce - mówi, a jeden ze współpracowników szefa BBN dodaje: - Nie wykluczam, że na miejscu katastrofy ktoś mógł go ukraść.
Informacje o zaginięciu cennego zegarka szwajcarskiej firmy Longines potwierdza pełnomocnik rodziny Szczygłów mec. Ewa Łukasiewicz. - Nie było go wśród rzeczy, które oddano rodzinie - mówi pani mecenas. - Były za to o wiele drobniejsze, ale mniej cenne przedmioty. M.in. skarabeusz, który pan minister nosił na szczęście.
Bliscy szefa BBN nie mają zamiaru na razie zawiadamiać prokuratury o kradzieży. - Chociaż po tym, co stało się z kartami pana Przewoźnika, coraz bardziej zaczynam podejrzewać, że ten zegarek został ukradziony - mówi nam jeden z krewnych polityka.
Sprzęt elektroniczny w bardzo niskich cenach? To możliwe, zajrzyj na Komputronik zniżki.