Wiele pytań w sprawie śmierci Virginii Giuffre, która ujawniła aferę Epsteina i księcia Andrzeja. Zapewniała, że nie chce umierać
Tragiczny koniec kobiety, która wywołała jeden z największych skandali w brytyjskiej rodzinie królewskiej! Nie żyje Virginia Giuffre (+42 l.), która od lat oskarżała księcia Andrzeja o to, że uprawiał z nią seks, gdy była nieletnią "seksualną niewolnicą" amerykańskiego pedofila Jeffreya Epsteina. Syn królowej zaprzeczał, ale jego tłumaczenia były żenująco niespójne, aż w końcu zdecydował się na ugodę pozasądową, zaś panująca wtedy królowa Elżbieta II pozbawiła go funkcji pracującego członka rodziny królewskiej. Giuffre opowiadała o tym, że gdy miała 16 lat i pracowała w szatni w posiadłości Trumpa w Mar-a-Lago, została zwerbowana przez Epsteina, zmanipulowana i groźbami oraz naciskami zmuszana do świadczenia usług seksualnych jemu, księciu i innym wpływowym mężczyznom. Jak opowiadała, jako 17-latkę Epstein swoim prywatnym samolotem transportował ją i inne nieletnie dziewczyny na prywatną wyspę na Karaibach, gdzie organizowane były orgie dla bogaczy. "Sprawa Epsteina" zyskała wielki rozgłos w dużej mierze dzięki Virginii, po latach opowiadającej o działalności Amerykanina i jego znajomych.
Virginia Giuffre miesiąc temu twierdziła, że zostały jej cztery dni życia. Policja zaprzeczała, by kobieta miała poważny wypadek
Po zawarciu ugody z Andrzejem Giuffre zaszyła się z mężem i trójką dzieci w australijskim Perth. Ale na początku tego roku rozstała się z małżonkiem i wyprowadziła z domu na farmę w małej miejscowości Neergabby. Miesiąc temu kobieta zaszokowała świat, publikując w mediach społecznościowych bardzo niepokojący film. Cała w siniakach mówiła, że miała wypadek, do tego ciężko zachorowała na nerki, a lekarze dają jej cztery dni życia. Kobieta opowiadała, że w jej samochód wjechał rozpędzony szkolny autobus poruszający się z prędkością ponad stu kilometrów na godzinę. Dokładnych miejsca i okoliczności wypadku nie opisała, ale potem zrobiła to australijska policja na łamach "Daily Mail Australia". Na filmie Giuffre jest cała posiniaczona, tymczasem według funkcjonariuszy zderzenie auta osobowego z autobusem faktycznie miało miejsce, ale była to zwykła kolizja i nikt nie został ranny. Dni i tygodnie mijały, w Giuffre nadal żyła. Nic dziwnego, że w mediach rozpętała się dyskusja na jej temat, kwestionowano jej wiarygodność. Ona sama w końcu stwierdziła, że zamieszczenie filmu nie było intencjonalne, co wcale nie wyjaśniło sprawy. Czy została zmuszona do tego przedstawienia, by ją skompromitować? A może inny nie mówi całej prawdy o wypadku i autobusie? To pozostaje zagadką, podobnie jak okoliczności śmierci, która jednak nadeszła.
"Publicznie oświadczam, że w żaden sposób, kształcie ani formie nie mam myśli samobójczych"
Virginia Giuffre została znaleziona martwa 25 kwietnia w domu, gdzie samotnie mieszkała. Jak przekazała rodzina, kobieta odebrała sobie życie, a policja nie stwierdziła udziału osób trzecich. A i tutaj nie sposób nie zadawać żadnych pytań. Bo w 2019 roku Giuffre pisała w mediach społecznościowych, że ktoś chce ją uciszyć, a ona absolutnie nie ma zamiaru żegnać się z tym światem. Jak pisała, "FBI zabije ją, aby chronić ultrabogatych i mających ważne koneksje". "Publicznie oświadczam, że w żaden sposób, kształcie ani formie nie mam myśli samobójczych. Powiedziałam o tym mojemu terapeucie i lekarzowi pierwszego kontaktu — jeśli coś mi się stanie — dla dobra mojej rodziny nie pozwólcie, aby ten wpis zniknął i pomóżcie mi ich chronić. Zbyt wielu złych ludzi chce mnie uciszyć" - napisała wtedy Virginia. "Ze złamanym sercem ogłaszamy, że Virginia zmarła wczoraj wieczorem na swojej farmie w Australii Zachodniej. Zmarła w wyniku samobójstwa, będąc przez całe życie ofiarą wykorzystywania seksualnego i handlu ludźmi" - napisała w sieci rodzina zmarłej 42-latki.


i