Do tragicznego wypadku doszło w poniedziałek na Queensie. Według policji i zapisów na liczniku prędkości Raymond Mong jechał ponad 60 mil na godzinę. To ponad dwa razy więcej aniżeli dopuszczalny limit. Nie zatrzymał się na czerwonym świetle i uderzył z wielką siłą w Northern Boulevard autobus. Q20 obróciło się, a sam autokar należący do Dahlia Tour Company wjechał na chodnik. Szedł nim akurat do pracy Henryk Wdowiak. Nie zdążył uskoczyć...
- Jesteśmy w szoku. Nie możemy uwierzyć w to, co się stało. To jest dla nas niewyobrażalna tragedia. Ojczym tego dnia postanowił iść na piechotę do pracy, bo dla zdrowia przestał korzystać z autobusów - powiedział nam Marcin Kurpiewski (37 l.), pasierb zmarłego rodaka. Przyznał, że pan Henryk zastępował mu tatę, który zmarł w 2003 roku na zator płucny. - Z Heniem rozmawialiśmy o wszystkim. Był dla mnie ojcem, przyjacielem i mentorem. Ostatnio dyskutowaliśmy dużo o życiu i o jego kolegach, którzy niedawno odeszli. Wspominał też swojego najlepszego kolegę, na którego pogrzeb wybieraliśmy się razem w ten poniedziałek, kiedy zginął. Ojczym mówił mi, jakie to życie jest krótkie, ulotne i jak szybko przemija. Że najważniejsze jest to, by w życiu robić to, co się kocha i by żyć zgodnie z samym sobą - dodał pan Marcin. Jak zdradził, pan Henryk miał niedługo z żoną Haliną, mamą Marcina, przenieść się na emeryturę na słoneczną Florydę, gdzie mieli już upatrzony przytulny domek. - Zawsze mogłem liczyć na pomoc Henryka. Nikt mi go nie zastąpi - dodaje pan Marcin.
Henryk Wdowiak i jego żona Halina w lipcu tego roku celebrowali swoją dziesiątą rocznicę ślubu. Planowali z przyjaciółmi wycieczkę na Alaskę. Tymczasem policja podaje, że sprawca wypadku nie miał prawa siedzieć za kierownicą, bo zataił fakt aresztowania za jazdę po pijanemu.