- Latałem z nim wiele razy, zapraszał mnie zawsze do samolotu. Tym razem nie chciałem z nim lecieć ze względu na złe warunki - mówi "Super Expressowi" wstrząśnięty tragedią Adamek.
W poniedziałek ok. godz. 16 w pobliżu lotniska w Wall Township Cessna 337 Skymaster z niewiadomych przyczyn spadła na ziemię. Choć policja - do momentu identyfikacji ciał przez rodziny - nie chce podawać personaliów ofiar, wiadomo, że byli to Polacy. Oprócz właściciela samolotu (przedsiębiorcy z branży samochodowej z New Jersey) zginął towarzyszący mu mechanik oraz jego rodzina z Polski. Na pokładzie była także dwójka dzieci: 6-latek i jego nastoletni brat
Cessna spadła w śnieg po próbie lądowania. Pilot próbował posadzić maszynę na pasie, ale z podwozia nie wysunęły się koła i musiał jeszcze raz poderwać awionetkę w powietrze. Wtedy doszło do tragedii. Samolot zaczął się rozpadać w powietrzu. Odpadł od niego ogon, miał otwarte drzwi i złamało się skrzydło. Potem runął na ziemię.
Kawałki maszyny leżały porozrzucane w promieniu 60 metrów. Siła uderzenia sprawiła, że ciała dzieci wyleciały z samolotu. Mniejszy z chłopców wpadł w zaspy i ratownicy zlokalizowali go za pomocą kamery na podczerwień reagującej na ciepło. Innych ciał szukano za pomocą helikoptera oświetlającego reflektorami zaśnieżone pole.
Tomaszowi Adamkowi, przyjacielowi tragicznie zmarłego właściciela awionetki, trudno uwierzyć w to, co się stało. - Jeszcze w sobotę był u mnie w domu. Jesteśmy sąsiadami w Jersey City. Wiele razy z nim latałem... - powiedział nam załamany Adamek. Jak podał Tim Clayton, kapitan policji w Wall Township, świadkami tragedii byli krewni Polaków, którzy na nich czekali.