Od niemal dwóch tygodni niszczycielskie pożary szaleją po Los Angeles i okolicach. W ich wyniku jak dotąd zginęło 27 osób. Spaliło się kilkanaście tysięcy domów, ogień pochłonął ponad 16 tysięcy hektarów. 88 tysięcy osób podlega w tej chwili nakazom ewakuacji. Zdjęcia satelitarne ukazują apokaliptyczny krajobraz. A mieszkańcy Kalifornii twierdzą, że być może udałoby się uniknąć kataklizmu na taką skalę, gdyby szybsza reakcja służb. Tymczasem na miejscu wciąż nie pojawił prezydent elekt USA, Donald Trump.
Trump nie poleciał do Kalifornii. Jak się tłumaczy?
W poniedziałek, 20 stycznia, zostanie oficjalnie zaprzysiężony, jednak do Waszyngtonu przyleciał już w niedzielę. I właśnie podczas niedzielnego wiecu wreszcie zapowiedział swoją wizytę na zniszczonych żywiołem terenach. Zadeklarował, że pojawi się tam w najbliższy piątek, 24 stycznia, obiecał też pomoc w odbudowie obszarów zniszczonych przez żywioł. "Naprawimy to wszystko" - zapewnił. Dlaczego tak długo zwlekał z tym, by odwiedzić spustoszoną Kalifornię? Wyjaśnił to w wywiadzie telefonicznym, jakiego w sobotę, 18 stycznia, udzielił stacji NBC News. "Miałem zamiar tam jechać, właściwie wczoraj. Ale pomyślałem, że lepiej będzie, jeśli pojadę tam jako prezydent. Podejrzewam, że to trochę bardziej stosowne" - stwierdził.
Trump skończy wojnę na Ukrainę w jedną dobę?
Szybciej niż pojawić się w Los Angeles Trump zamierza... zakończyć wojnę na Ukrainie. Tak przynajmniej do niedawna twierdził. Deklarował, że zakończy ją w 24 godziny od momentu oficjalnego objęcia fotela prezydenta USA. Później jednak jego współpracownicy mówili, że zajmie to więcej czasu. "Donald Trump planuje rozmowę z przywódcą Rosji Władimirem Putinem w pierwszych dniach po swym zaprzysiężeniu na prezydenta USA" - podał CNN w poniedziałek, 20 stycznia. Według portalu, przygotowania do rozmowy i potencjalnego spotkania trwają już od kilku tygodni.