Bar "o;QB" (wymawiaj: paljot), czyli po polsku "Lot", znajduje się na wprost wejścia do jednostki wojskowej na ulicy Frunzego. Wystarczy przejść przez ulicę. A około 100 metrów dalej jest wjazd na teren lotniska Siewiernyj.
Według naszego śledztwa czterej żołdacy urządzili sobie popijawę w "Locie" jeszcze tego samego dnia, kiedy zginęło 96 Polaków. Z ustaleń rosyjskich śledczych wynika bowiem, że pierwsze pieniądze z konta Andrzeja Przewoźnika wybrali już ledwo 80 minut po tym, jak polski samolot runął na ziemię. W sumie złodziejska czwórka oczyściła konto Polaka z 60 tys. 345 rubli (ok. 6 tys. zł).
Dla biednych żołdaków takie pieniądze to astronomiczna suma. Po zatrzymaniu mówili śledczym, że wydali je w restauracjach. Zrabowane pieniądze starczyłyby im na zabawę do upadłego w najdroższych lokalach Smoleńska. Oni jednak, jako żołnierze, nie mogli wydostać się daleko poza garnizon. Bawili się więc w okolicznych knajpach. M.in. w "Locie", gdzie za pół litra wódki Smoleńskiej płacili po 180 rubli (19 zł). Mogli też sobie śmiało pozwolić na coś na ząb. Chociażby na czy-byz, przysmak kuchni kaukaskiej, czyli serce, wątróbkę i płucka z kartoflami.
Żołnierze zostali zatrzymani w miniony weekend. Rosyjska prokuratura nie informuje, czy znaleziono przy nich jakąś gotówkę. Zaprzyjaźnieni z "Super Expressem" smoleńscy dziennikarze prowadzą własne śledztwo w sprawie miejsc, w których bawiło się czterech ludzi bez sumienia. Bo niewykluczone, że rozzuchwalone wódką hieny po "Locie" ruszyły dalej w tango i balowały w innych smoleńskich knajpach.
Tymczasem żołnierze są na razie na wolności, w garnizonie. Czeka ich jednak sąd. Za to, co zrobili, mogą pójść nawet na 5 lat do więzienia. Tym bardziej że trzech z nich było już wcześniej karanych.