Pewien pilot z USA do farciarzy na pewno nie należy! Nie dość, że został zupełnie niesłusznie posądzony o terroryzm, to jeszcze wyszło na jaw, że jest dilerem narkotyków. A zaczęło się od tego, że siedzący za sterami Cessny 182 mężczyzna naruszył przestrzeń powietrzną śmigłowca, którym z Los Angeles do nadmorskiej miejscowości Corona Del Mar leciał prezydent Barack Obama.
Amerykańska armia ogłosiła alarm. Z bazy lotniczej wyleciały dwa myśliwce F-16, które miały za zadanie jak najszybciej pozbyć się potencjalnego wroga. Pilot samolotu musiał natychmiast lądować na lotnisku Long Beach.
Do akcji błyskawicznie wkroczyli agenci Secret Service. Podczas przesłychania pilot zarzekał się, że nie planował żadnych zamachów, po prostu zgubił się w przestworzach. Agenci służby specjalnej, która chroni prezydenta USA uwierzyli mu, ale dla pewności chcieli też przeszukać samolot. Jakież było ich zdziwienie gdy na pokładzie odkryli 10 kg marihuany.
Pilotem-dilerem zajmie się teraz policja.