Jedyny syn zamordowanych Polaków najpierw zakatował na śmierć rodziców, a potem wezwał policję i uparcie twierdził, że Jan i Maria Granat zginęli z rąk tajemniczego włamywacza.
Prowadzący śledztwo kryminalni od początku wątpili jednak w wersję Jana jr. Chłopak najpierw twierdził, że całą noc był w domu, ale nie słyszał nic niepokojącego. Ciała rodziców miał znaleźć dopiero rano gdy przyszedł ich obudzić, by się nie spóźnili do kościoła. 17-latek nie sprawiał wrażenia osoby, która w tak makabrycznych okolicznościach straciła najbliższą rodzinę.
Podejrzenia policji potwierdziły się gdy okazało się, że w domu nie ma żadnych śladów włamania, a z portfela zamordowanego Jana nie zginęło 1,8 tys. dolarów. 17-latek nie potrafił też logicznie wyjaśnić skąd ma przy sobie 4 tysiące dolarów.
Stróże prawa odkryli, że chłopak kłamie. Chociaż całą noc miał spać we własnym łóżku tuż po godz. 5 rano został zatrzymany przez policję w sąsiedniej miejscowości za uszkodzone tylne światło w samochodzie, którym jechał. Nastoletni zabójca próbował jeszcze ratować swoją skórę zmieniając zeznania. "Przypomniał" sobie, że późnym wieczorem tuż przed zbrodnią rzeczywiście wyszedł z domu na spotkanie z przyjaciółmi. Wrócił w nocy, zasnął w aucie i wszedł do domu dopiero o 7 rano.
Jan Granat jr usłyszał zarzut morderstwa I stopnia, za co grozi mu nawet dożywocie.