Sytuacja w Iranie jest napięta. Na ulice wychodzi coraz więcej niezadowolonych opozycjonistów, a protesty coraz bardziej zaczynają przypominać kolorowe rewolucje na Ukrainie i w Gruzji. Jest jednak jedna różnica - tym razem wszystko dzieje się bez udziału Stanów Zjednoczonych.
Dlaczego? Barack Obama zdaje sobie sprawę, że nie może popełnić "irackiego błędu" Georga W. Busha i zbyt pochopnie wyciągać wniosków. Tym bardziej, że w Iranie sprawa jest jeszcze bardziej skomplikowana niż w Iraku.
Wiele wskazuje bowiem na to, że wybory nie musiały być sfałszowane. Większość (bo według nieoficjalnych sondaży aż 70 procent Irańczyków) popiera obecnego prezydenta. Rzecz w tym, że 80 procent z tych ludzi nie ma pojęcia, na czym polega polityka Ahmadineżada. Dopiero powyborcze protesty uświadomiły dużej części społeczeństwa, że głosowali przeciwko wolności, za która tak tęsknią.
Czy zatem reakcję Białego Domu - a właściwie jej brak - można usprawiedliwić? Zmęczeni wojną w Iraku i Afganistanie Amerykanie o kolejnym konflikcie nie chcą nawet słyszeć, więc "zamiatanie problemu pod dywan" popierają. Razić może tylko styl, w jakim Obama ucieka od komentowania sytuacji na Bliskim Wschodzie. W aktualnościach na stronie internetowej Białego Domu zamiast o krwawych protestach możemy poczytać o.. serii koncertów jazzowych pod patronatem Pierwszej Damy.
W Iranie wrze, a Obama słucha jazzu
2009-06-16
14:42
Barack Obama nie zamierza mieszać się w kolejny konflikt na Bliskim Wschodzie. Choć w Iranie rewolucja wisi w powietrzu, prezydent USA wymownie milczy - nie chce popełnić błędu poprzednika.