Wagony spłynęły krwią!

2008-08-09 13:15

Zgrzyt miażdżonych blach, jęki rannych i przeraźliwy płacz. Polacy, którzy przeżyli straszliwą katastrofę w czeskich Studenkach, opowiadają mrożące krew w żyłach historie, jakie rozegrały się przed ich przerażonymi oczami.

- To było okropne - mówi łamiącym się głosem Michał Święciak (20 l.), student z Koziegłów. - Najpierw usłyszałem pisk hamulca, a zaraz potem pociąg uderzył w zwalony na tory wiadukt i się wykoleił. Uderzenie było tak silne, że przeleciałem kilka metrów w powietrzu - opowiada.

- To było straszne. Ciała leżały jedno na drugim. Wszędzie pełno było krwi, wielu pasażerów było zmasakrowanych - mówi roztrzęsionym głosem Michał.

Podobnie zatrważające historie opowiedzieli nam inni polscy pasażerowie feralnego pociągu. O traumie próbuje cały czas zapomnieć Grzegorz Korzeniowski (20 l.) z Libiąża, który do tego przeklętego pociągu wsiadł w Ostrawie.

Przeżyli chwile grozy

Razem z przyjaciółmi był w wagonie, który przełamał się na pół. - To była groza - wspomina dramat. - Straszny huk, żelastwo i rozbite szkło fruwało w powietrzu. Rzucało mną na wszystkie strony, choć trzymałem się z całej siły czego mogłem. Po prostu straszne - wzdryga się Grzegorz.

Akcja ratunkowa zaczęła się natychmiast. Najpierw próbowali sobie pomóc sami pasażerowie. - Lżej ranni usiłowali wyciągać ze zmiażdżonych wagonów innych pasażerów - relacjonuje Michał Święciak. - Razem z jednym Czechem zaczęliśmy wynosić rannych na zewnątrz. Po chwili zauważyłem, że ten, który mi pomaga, ma wnętrzności na wierzchu. Musiał być w szoku i nie czuł bólu. Ale po paru minutach padł na ziemię. To było okropne - dodaje wstrząśnięty chłopak.

Błagania o pomoc

Na pomoc poszkodowanym rzucił się też Grzegorz Korzeniewski, który zignorował ból poranionej w wypadku głowy. - Pomagałem ludziom wyjść z roztrzaskanego pociągu - opowiada mężczyzna.

Uwięzieni w zmiażdżonych wagonach ciężko ranni ludzie łapali za telefony komórkowe i dzwonili po pomoc. Dyżurny pogotowia nie potrafił uwierzyć w to, co usłyszał w słuchawce telefonu. - Jesteśmy w wagonie. Nie potrafimy się wydostać. Pomocy! - błagał czyjś młody głos.

Reakcja była natychmiastowa. - Ktoś zadzwonił po pomoc. W ciągu kilku minut na polu obok miejsca katastrofy wylądowały ratownicze helikoptery - opowiada Michał. Już wkrótce przy torach pojawiły się karetki pogotowia. Ryk ich syren mieszał się z krzykami rannych...

Śmigłowcami i karetkami natychmiast rozwieziono rannych do pobliskich szpitali. Tam, gdzie trafił Michał, w szpitalu w Porubie, było razem 4 rannych Polaków. Ten szpital przyjął wczoraj najwięcej rannych w wypadku. Na korytarzach mieszał się język polski z czeskim. Cała załoga szpitala była zmobilizowana. Bliscy poszkodowanych nie ukrywali łez. Cały czas nasłuchiwano także najnowszych informacji.

Z kolei pan Grzegorz trafił do szpitala w Ostrawie. Może mówić o prawdziwym szczęściu, a nawet cudzie. W tym przejmującym grozą wypadku odniósł jedynie lekkie obrażenia głowy. Już dziś ma opuścić szpital. Grzegorz drży za to o znajomych, którzy z nim jechali. - Z sześcioma już rozmawiałem i wiem, że są ranni. Natomiast nie potrafię skontaktować się z dwoma innymi znajomymi - martwi się pan Grzegorz.

W sumie w wypadku rannych było aż 11 Polaków. Jeden nie przeżył katastrofy. Rannych zawieziono do szpitali w Ostrawie, Frydku-Mistku oraz Novym Jicinie. - Trzy osoby są ciągle w ciężkim stanie, ale nic nie zagraża ich życiu - mówi Ewa Kopacz (52 l.), minister zdrowia, która wczoraj wraz z premierem Donaldem Tuskiem (51 l.) odwiedziła szpitalach poszkodowanych Polaków.

Widziałem ludzkie wnętrzności

Michał Święciak (20 l.), student z Koziegłów:

- Ciała leżały jedno na drugim. Wszędzie pełno było krwi, wielu pasażerów było zmasakrowanych. Razem z jednym Czechem zaczęliśmy wynosić rannych na zewnątrz. Po chwili zauważyłem, że ten, który mi pomaga, ma wnętrzności na wierzchu. Musiał być w szoku i nie czuł bólu. Ale po paru minutach padł na ziemię. To było okropne

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki