"Szefa personelu w Białym Domu zżerał strach, że Trump umrze", "Myśleliśmy, że nie przeżyje i nie wyjdzie już ze szpitala" - to tak naprawdę myśleli prezydenccy doradcy, kiedy jesienią 2020 roku Donald Trump zakaził się koronawirusem. Ujawniają to dziennikarze "Washington Post" zatytułowanej "Koszmarny scenariusz. Kulisy odpowiedzi administracji Trumpa na pandemię, która zmieniła świat", Damian Paletta i Yasmeen Abutaleb. Chociaż oficjalnie podawano, że stan Donalda Trumpa nie jest poważny i że prezydent ma jedynie średnią gorączkę, tak naprawdę potajemnie toczyła się walka o jego życie. Trumpa przetrasportowano do wojskowej kliniki Walter Reed National Medical Military Center z poważnymi problemami z oddychaniem. Wiek prezydenta - wówczas 74 lata oraz jego spora nadwaga czyniły go trudnym pacjentem o gorszych rokowaniach.
NIE PRZEGAP: Księżniczka zbuntowała się przeciwko królowej? Jedna rzecz była dla niej ważniejsza
Doszło do tego, że doradcy prezydenta naciskali na lekarzy, by zastosowali nie sprawdzone, eksperymentalne leczenie. Ostatecznie medycy nie wyrazili na to zgody. Trumpowi podawano tlen i ośmiogramową dawkę przeciwciał oraz lek remdesivir. "Lekarze Trumpa przypuścili zmasowany atak na wirusa, atakując go, czym tylko się dało" - piszą dziennikarze "Washington Post". Mimo to powstała obawa, że trzeba będzie podłączyć przywódcę do respiratora. Jak wiemy, ostatecznie Trump wydobrzał i chociaż wielu miało nadzieję, że choroba da mu nauczkę i oduczy bagatelizowania pandemii, to prezydent nie zmienił swoich poglądów na jej temat.