W Wielki Czwartek gromadzimy się razem na liturgii, aby wspólnie przeżywać ostatnią wieczerzę Chrys-tusa z apostołami. To w czasie tej wieczerzy Chrystus daje nam przykład jak mamy sobie wzajemnie służyć, kiedy umywa nogi apostołom – to czynność zwykle wykonywana wtedy przez niewolników.
A później podając apostołom chleb i wino ustanawia Sakrament Eucharystii – sprawowany w każdej chyba sekundzie na ołtarzach całego świata. To tu najbardziej spełnia się jego obietnica, że będzie z nami „aż do skończenia świata”.
W Wielki Piątek jesteśmy świadkami wydarzenia, które dokonało się 7 kwietnia 30 roku n.e. (prawdopodobnie). Tego dnia Poncjusz Piłat – rzymski Prefekt Judei skazuje Chrystusa na karę śmierci, poprzedzoną torturami biczowania. Razem z dwoma innymi skazańcami jest zmuszony nieść belkę krzyża na miejsce egzekucji. Tutaj, po okrutnych cierpieniach ukrzyżowania, Chrystus umiera o godz. 3 po południu według naszego czasu.
Jego ofiara na krzyżu była doskonałym wynagrodzeniem za grzechy całego świata. Dzięki temu każdy z nas może być zbawiony, bo nasze grzechy zostały odkupione przez samego Boga w ofierze krzyża. Czy tak się stanie zależy już od nas – od tego jak my do tego krzyża podejdziemy.
I pozorna cisza Wielkiej Soboty, gdzie „ciemności” stopniowo zostają rozjaśnione „Światłem”, które w pełni objawia się niewiarygodną prawdą Zmartwychwstania!
I można, jak inni, przejść obok tego obojętnie i pojechać na „spring brake”, np. do Cancun. Można, jak wielu, wpaść, szybko poświęcić jajka i pójść na mszę w Wielkanoc, tam gdzie ona jest „najkrócej”, żeby jeszcze trochę potem „wypocząć”.
Ale można też w ciszy „zapatrzyć” się na chwilę w pusty już grób, i poczuć gdzieś w głębi dziwną radość, że na nim nie koniec. I pokój, że po naszym kiedyś grobie będziemy „żyli” jak zmartwychwstały Chrystus…