"To największy atak hakerski w dziejach Stanów Zjednoczonych" - tak anonimowo mówią amerykańskim mediom przedstawiciele władz federalnych. A inni wysoko postawieni urzędnicy, cytowani m.in. przez "Daily Mail", równie nieoficjanie i anonimowo przyznają, że ich zdaniem za tym bezprecedensowym włamaniem stoją Rosjanie, czemu Kreml oczywiście zaprzecza. Co się stało?
Otóż przez dziewięć długich miesięcy hakerzy grasowali w bazach danych FBI, Pentagonu, Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego czy Skarbu Państwa, a co gorsza, według dziennika "Politico" także Narodowej Administracji Bezpieczeństwa Jądrowego. Jeszcze w środę rząd przyznawał, że ataki są poważne i nie zostały wstrzymane. Oby tylko hakerzy nie odpalili pocisków z bronią atomową, choćby przez nieostrożność! Cała sytuacja jest kompromiracją amerykańskiego systemu zabezpieczeń wobec skali ataku i czasu jego trwania bez wykrycia podejrzanej działalności.