Ponad tysiąc zatrzymanych, paralizatory użyte w Sankt Petersburgu, ludzie wzywający Władimira Putina, by podał się do dymisji. Na ulicach rosyjskich miast znów zaczęły się masowe protesty w obronie uwięzionego w kolonii karnej Aleksieja Nawalnego, ale w wielu przypadkach zmieniły się one w demonstrancje przeciwko Władimirowi Putinowi w ogóle. Protesty zorganizowano w wielu miastach, najwięcej ludzi zebrało się w Sankt Petersburgu i w Moskwie. Wszystkie demonstracje odbyły się bez zezwolenia władz. Zatrzymano co najmniej 1004 osoby. W manifestacjach wzięli udział także żona Aleksieja Nawalnego, jego matka i brat. Demonstranci chcą zapewnienia opieki medycznej dla będącego w poważnym stanie aktywisty. Według przedstawicieli Nawalnego opozycjonista w każdej chwili może umrzeć, zaś służba więzienna urzymuje, że stan działacza wcale nie jest zły i że ma opiekę medyczną. Co na to Putin? Nie zamierza uginać się pod żądaniami manifestantów. Wręcz przeciwnie, wypowiada się w coraz bardziej ostry i konfrontacyjny sposób.
NIE PRZEGAP: Oto wojska Putina przy granicy! Ujawniono szokujące zdjęcie
"Chcemy mieć dobre relacje ze wszystkimi uczestnikami społeczności międzynarodowej. Ale czepiają się Rosji to tu, to tam. Nie chcemy palić mostów, ale jeśli ktoś zechce je palić, to powinien wiedzieć, że odpowiedź Rosji będzie szybka, asymetryczna i ostra. Organizatorzy wszelkich prowokacji zagrażających podstawowym interesom naszego bezpieczeństwa pożałują tego, co zrobili, tak jak już dawno nie żałowali" - stwierdził Putin w najnowszym orędziu do Rosjan. Odniósł się też do niedawnych zaskakujących słów Aleksandra Łukaszenki, który twierdzi, że próbowano go zabić i urządzić w ten sposób zamach stanu. "Kraje Zachodu ignorują fakty związane z przygotowaniami do zamachu stanu na Białorusi i z planami zabicia jej przywódcy Aleksandra Łukaszenki" - powiedział prezydent Rosji.