Romuald Lipiński przyszedł na świat w 1925 roku w okolicach Brześca. Jako nastolatek on i jego matka zostali zesłani do Związku Radzieckiego, a w 1941 roku dołączył do Armii Andersa. Należał do pułku, który przez wiele miesięcy toczył zażartą walkę, by 18 maja 1944 roku zwycięsko zawiesić flagę Polski na Monte Cassino. Powiedział też, że Anders „był dla nas jak Mojżesz dla Żydów - wyprowadził nas z domu niewoli”. 7 maja zaś odbyła się uroczystość awansu Romualda Lipińskiego, podczas której ambasador Piotr Wilczek pogratulował weteranowi i podkreślił, że dzięki bohaterstwu jego oraz jego towarzyszy broni było możliwe wejście Polski do NATO. Obecny był także attaché obrony, gen. Cezary Wiśniewski. Grupa WWII Polish History Living Group zaprezentowała z kolei mundury 2. Korpusu Polskiego i samochód zwiadowczy Otter, stwarzając niezwykłą okazję do wspomnień.
Nie przegap: Najdziwniejsze zdjęcie prezydenta na świecie! Co tu się wydarzyło?
Pułkownik Romuald Lipiński nie krył wzruszenia
Podczas uroczystości weteran wygłosił mowę okolicznościową, podczas której wyraził swoje wzruszenie i wdzięczność za otrzymany awans. Wspominał też walkę oraz tych, którym nie dane było przeżyć starć pod Mone Cassino. - Były momenty krytyczne. Pierwsze natarcie, które było 11 maja załamało się, ale była jedna chwila, gdy żołnierze zdaje się 5. dywizji nie mieli amunicji, nie mieli nic, ale zebrali się i zaczęli śpiewać "Jeszcze Polska nie zginęła". Ten moment zawsze staje mi w pamięci i zawsze mówię o nim ze wzruszeniem – opowiadał.
Zobacz: Wandale obrzucili śmieciami pomnik Popiełuszki! To z nienawiści do Polaków?
Dziś mieszkający w Stanach Zjednoczonych 95-latek cieszy się emeryturą, podczas której chętnie bierze udział w innych uroczystościach, podczas których uhonorowani zostają weterani. Mimo sędziwego wieku nadal może pochwalić się poczuciem humoru oraz pogodą ducha, a swoją dobrą kondycję zawdzięcza codziennej gimnastyce.