Władimir Putin kazał na siebie czekać dziennikarzom ponad półtorej godziny. Później wyluzowany, momentami żartujący, z uśmiechem odpowiadał na pytania o tragedię na Ukrainie. W ten sposób rosyjski prezydent pokazał Zachodowi, że żadne groźby nie robią na nim najmniejszego wrażenia. Co więcej, wyparł się, że doszło do jakiejkolwiek napaści zbrojnej. Jak mówił, to nie rosyjscy żołnierze, a przebrani w maskujące stroje bojówkarze z Ukrainy obstawiają z bronią tereny na Krymie. - Jedyne, co zrobiliśmy, to wzmocniliśmy ochronę naszych obiektów, bo ekstremiści ściągali bojowników - stwierdził rosyjski prezydent, według którego to Ukraina przeprowadziła zbrojne przejęcie władzy. I bezczelnie stwierdził: - Nie ma obecnie potrzeby użycia siły wojskowej na Krymie, jednak Rosja ma taką opcję.
Putin oświadczył także, że obecność wojsk rosyjskich w pobliżu ukraińskiej granicy nie była związana z konfliktem na Krymie. - Nasze manewry na zachodzie Rosji były od dawna zaplanowane, ale się tym nie chwaliliśmy - wmawiał dziennikarzom.
Rosyjski prezydent wypomniał też Stanom Zjednoczonym wojnę w Afganistanie. - Bardzo często oskarżani jesteśmy o bezprawne działania. Ja wtedy mówię tak: a wy wszystko robicie zgodnie z prawem? Państwom zachodnim trzeba wypomnieć interwencje w Libii i Afganistanie - mówił zadowolony z siebie. Wyraźnie zaznaczył, że wszelkie groźby pod adresem Rosji związane z sankcjami "są bezproduktywne i bezsensowne".
Putin nie mógł się także powstrzymać przed tym, by próbować dyskredytować polską pomoc na Ukrainie. - Widzieliśmy zdjęcia, gdy do berkutowców strzelano z broni ostrej. Nie wiemy, czy działania snajperów na Majdanie nie były prowokowane przez opozycję. Jak wiadomo, byli oni szkoleni w bazach zagranicznych Litwy i Polski. Z humanitarnego punktu widzenia może przedstawiciele Polski i Niemiec powinni pojechać do Kijowa i zobaczyć, co się teraz dzieje z rodzinami berkutowców - oświadczył prezydent Rosji.