Zdawałoby się, że wizyta Trumpa u Kim Dzong Una przebiegała w atmosferze idealnej dyplomatycznej harmonii. Ale było coś, co sprawiało, iż duch rywalizacji, a nawet wojny wisiał w powietrzu! Bo wszak zarówno prezydent USA, jak i północnokoreański dyktator lubią mieć pewność, że właśnie ich fryzura jest najpiękniejsza. Jeden przez drugiego popisywali się więc stylizacjami. Oto Kim nałożył sobie na głowę pełno żelu i polecił fryzjerom modelować górę i wygolić boki.
Trump postawił na słynną zaczeskę z blond grzywki, która nawet rozwiana przez wichry zawsze karnie wracała na swoje miejsce. Dopiero w takiej oprawie można było przejść do polityki. Trump w strefie zdemilitaryzowanej symbolicznie przekroczył granicę, stając się pierwszym urzędującym prezydentem USA na terenie Korei Północnej. Potem zaprosił Kima do Białego Domu, zaś dyktator zrewanżował się zaproszeniem do Pjongjangu.