Polski pilot wylądował bez podwozia w listopadzie 2011 roku na warszawskim Okęciu. Zrobił to tak delikatnie, że nikt nie został ranny. Jego amerykański kolega nie był już tak dokładny. Podczas poniedziałkowego incydentu rannych zostało 10 osób. - Sześcioro z nich zabrano do szpitala z drobnymi obrażeniami. Do szpitala na obserwację trafiła też sześcioosobowa załoga boeinga - powiedział Thomas Bosco, dyrektor ds. lotniczych Port Authority of New York and New Jersey.
Jak podaje "New York Post", maszyna leciała z Nashville do Nowego Jorku. Na pokładzie boeinga 737 było 150 pasażerów oraz członkowie załogi. Według relacji pilota tuż przed lądowaniem nic nie wskazywało na awarię podwozia. Samolot szykował się do lądowania, kiedy na pasie nr 4 uderzył całym impetem dziobem o podłoże. - Najpierw był tylko huk, z podwozia wydobyły się iskry, potem poczuliśmy, jak samolot się ślizga - relacjonowała Kathy Boles, jedna z pasażerek. - Tak na dobrą sprawę nie wiedzieliśmy, czy maszyna podchodzi do lądowania, czy coś złego się dzieje - dodaje. - Nagle usłyszałem przeraźliwy krzyk ludzi. Nie wiem, czy samolot był w ogniu. Nikt nam na pokładzie nie powiedział, co się dzieje - opowiada Evan Schreiber (25 l.), pasażer feralnego lotu z Manhattanu.
Przerażenie zapanowało również na sali przylotów, na której na pasażerów czekali bliscy. - Nasza córka i jej rodzina leciała tym samolotem. Córka napisała do nas: "Nasz samolot właśnie się rozbił, ale wszystko jest OK" - powiedział Tom Marsala (54 l.), który wraz z żoną Debrą przyjechał na lotnisko La Guardia odebrać swoją 21-letnią córkę Reenę i jej męża.
Natychmiast po uderzeniu samolotu na pas startowy lotniska wyruszyła straż pożarna i jednostki ratownicze. Strażacy rozpylili pianę gaśniczą, po czym szybko odprowadzili w bezpieczne miejsce pasażerów, którzy wydostali się z samolotu wyjściami ewakuacyjnymi.
Wciąż nie jest znana przyczyna nagłej awarii podwozia - oświadczyły linie Southwest.