Wicher i gigantyczne fale złamały oba maszty. Uszkodzony statek przez trzy dni dryfował po Atlantyku. Wczoraj rano załoga zeszła z pokładu żaglowca w porcie w Falmouth na wybrzeżu Kornwalii.
Kiedy doświadczony w morskich bojach kapitan Ziemowit Barański (76 l.) zabierał w rejs szkoleniowy grupę gimnazjalistów, nikt nie przypuszczał, że dzieci przejdą prawdziwą szkołę życia. Na pokładzie żaglowca, który 1 października wypłynął z Gdyni i miał dotrzeć do Fort de France na ciepłych wodach Karaibów na Martynice, było 36 uczniów w wieku ok. 14 lat i 9 marynarzy.
Statek wyruszył w trwający trzy miesiące rejs w ramach Szkoły pod Żaglami. Dramat rozegrał się 160 km od Wysp Brytyjskich na Oceanie Atlantyckim. Nagle rozpętał się sztorm. Siła wiatru dochodziła do 9 stopni w skali Beauforta, fale sięgały kilku metrów. Gigantycznych obciążeń nie wytrzymały oba maszty. Złamały się jak zapałki. Runęły na pokład. Załoga nadała sygnał SOS.
Przeczytaj koniecznie: Żaglowiec „Fryderyk Chopin” stracił dwa maszty i dryfuje po Atlantyku!
- W momencie kiedy poluzowały się linki i żagle zaczęły spadać, na pokładzie obecna była pełniąca służbę wachta. Reszta załogi znajdowała się pod pokładem, na śniadaniu - relacjonował dramatyczne chwile kapitan Ziemowit Barański.
"Fryderykowi Chopinowi" pospieszyły na pomoc trzy statki znajdujące się w pobliżu. Na hol wziął go kuter rybacki "Nova Spiro", w asyście płynęły na zmianę dwa holowniki. Wczoraj rano polski żaglowiec bezpiecznie wpłynął do angielskiego portu Falmouth, a dzieci łódkami dostały się na suchy ląd.
- Kiedy gimnazjaliści dowiedzieli się, że na brzegu czekają na nich psychologowie, którzy mają pomóc im otrząsnąć się z traumy, zaczęli się śmiać - opowiadał kapitan. Bo uczniowie już zapomnieli o strachu. Mają nadzieję, że żaglowiec uda się naprawić i znów będą mogli obrać kurs na wymarzone Karaiby.