Wielka mobilizacja służb i wyjątkowe środki ostrożności przed inauguracją Trumpa. Szef policji mówi o "zagrożeniu ze strony samotnie działającego człowieka"
20 stycznia o godzinie 18 polskiego czasu odbędzie się uroczyste zaprzysiężenie Donalda Trumpa na 47. prezydenta Stanów Zjednoczonych. Po raz pierwszy od 40 lat ceremonia będzie miała miejsce w środku Kapitolu, a nie na zewnątrz. Ostatni raz wewnątrz Rotundy przysięgał Ronald Reagan w 1985 roku. Teraz do środka Kapitolu wejdą nieliczni, a pozostali widzowie będą mogli oglądać transmisję na żywo w Capital One Arena, a także oczywiście w telewizji i w internecie. Powodem zorganizowania uroczystości w budynku są niskie temperatury panujące teraz w Waszyngtonie, ale kwestie bezpieczeństwa też na pewno grają tutaj ważną rolę. Bo inauguracja prezydentury Trumpa to ogromne przedsięwzięcie logistyczne dla służb pilnujących bezpieczeństwa. 8 tysięcy żołnierzy, 25 tys. policjantów, agenci FBI, drony, dwumetrowe ogrodzenia, zakaz wnoszenia w otoczenie Kapitolu nawet butelek z wodą, a do tego kordon śmieciarek i betonowe zapory, poza tym zamknięcie przestrzeni powietrznej i pozamykane ulice - to wszystko ma uchronić Trumpa przed niebezpieczeństwem.
Podwyższony stan gotowości służb przez cały tydzień. Szef policji nie kryje, że sytuacja jest poważna
Choć nikt nie mówi, by pojawiły się jakiekolwiek nowe pogróżki, to szef policji Kapitolu Stanów Zjednoczonych Thomas Manger mówi wprost - najgorsze zagrożenie płynie ze strony tak zwanych samotnych wilków, ludzi, którzy mogą coś planować w domowym zaciszu w każdym miejscu na świecie. "To zagrożenie ze strony samotnie działającego człowieka pozostaje najważniejszym uzasadnieniem dla utrzymania przez nas podwyższonego stanu gotowości przez cały następny tydzień" - powiedział. Wobec tak wielu kontrowersji, jakie wzbudza Trump, a także faktu, iż już dwukrotnie dybano na jego życie, odpowiedzialność spoczywająca na służbach jest ogromna.
Pierwszy zamach na Donalda Trumpa. Jak wyglądały wydarzenia podczas wiecu w Pensylwanii?
Zamach na Donalda Trumpa miał miejsce 13 lipca 2024 roku w Butler w Pensylwanii. Na wiecu wyborczym Donalda Trumpa niejaki Thomas Matthew Crooks (+20 l.) przez nikogo nie niepokojony zdołał wejść na dach jedynego budynku w bliskim sąsiedztwie sceny z karabinem i strzelić do polityka. Kula musnęła mu ucho, Trump był o milimetry od śmierci, ale nic poważnego mu się nie stało. Jak sam stwierdził, przeżył tylko dlatego, że akurat odwrócił się w stronę ekranu z tabelką, choć rzadko to robi. Sprawca został zastrzelony na miejscu przez Secret Service, obecnie oskarżanego przez wiele osób o zaniedbania. Triumfujący Trump już następnego dnia pojawił się na spotkaniu z wyborcami z zabandażowanym uchem.
Drugi zamach na Trumpa. Mężczyzna czaił się przy polu golfowym
Drugi, niedoszły zamach na Trumpa miał miejsce we wrześniu w Palm Beach na Florydzie, gdzie znajduje się jeden z klubów golfowych Donalda Trumpa. Polityk oddawał się właśnie swojej ulubionej rozrywce, czyli grze w golfa, gdy nagle rozległy się strzały! To strzelali agenci Secret Service w ślad za mężczyzną uzbrojonym w karabin AK-47 z celownikiem optycznym. Podejrzany osobnik czaił się w krzakach zaledwie 300 metrów od Trumpa, tuż za ogrodzeniem klubu i celował w polityka. Gdy agenci zauważyli mężczyznę z karabinem, ten porzucił broń i zaczął uciekać, został jednak złapany. Okazało się, że to niejaki Ryan Wesley Routh (58 l.), osoba z przebogatą kartoteką i wyraźnie niezrównoważona.