Ładunek, który według świadków umieszczony był w ostatnim wagonie wjeżdżającego na peron składu, wybuchł ok. godz. 17 polskiego czasu. Po chwili z metra na ulicę zaczęli wychodzić zakrwawieni ludzie. Mówili o okaleczonych ciałach, które widzieli pod ziemią.
Natychmiast ogrodzono okolicę, zamknięto wszystkie stacje metra i główną arterię miasta. Do odpalenia ładunku nie przyznała się żadna organizacja terrorystyczna. Ale milicja i tak uważa, że wybuch to akt terroru. Przeciwnicy Łukaszenki zaś boją się, że zdarzenie to prowokacja.
Patrz też: Monika Olejnik wie, skąd biorą się teorie o zamachu smoleńskim
- Opozycja białoruska obawia się, iż wybuchy w metrze mogą być pretekstem władz tego kraju do zaostrzenia kursu - powiedział PAP wiceszef klubu PO Rafał Grupiński (58 l.). W chwili wybuchu był on w Mińsku, na spotkaniu z rodzinami więźniów politycznych. Jak zapewnił rzecznik Ambasady RP w Mińsku Paweł Marczuk, nie ma informacji, by wśród ofiar wybuchu byli obywatele polscy.
Ministerstwo Spraw Nadzwyczajnych potwierdziło, że wśród ofiar nie ma cudzoziemców.