Dokładnych szczegółów nie podano. Wiadomo, że agencja ma ciągle wielką dziurę w budżecie, a skoro nie jest w stanie wywalczyć pieniędzy od władz stanowych, zrobi to, co najłatwiejsze - uderzy w korzystających z metra nowojorczyków. Chociaż początkowo rada MTA była przeciwna podwyżkom, to w środę szef MTA Joe Lhota ogłosił, że podniesienie stawek jest niemalże pewne.
Podwyżka będzie szóstą od 2009 r. Ostatnią MTA zafundowała nam w marcu 2017 r., kiedy jednorazowy przejazd zdrożał z 2,50 do 2,75 dol. Z kolei cena miesięcznej MetroCard wzrosła do 121 dol. Każde podwyżki tłumaczone są tak samo - problemami finansowymi MTA.
Niestety podwyżka będzie podwójnie dotkliwa. Zbiegnie się najpewniej z planowanym na kwiecień wyłączeniem newralgicznego odcinka linii L, z której korzystają tysiące Polaków. Z powodu remontu, tak jak setki tysięcy osób, skazani będą na przesiadki i jeszcze większy tłok. W dodatku więcej za to zapłacą.
Podwyżka będzie musiała najpierw zostać przedstawiona w stanowej legislaturze. Następnie ogłoszone zostaną proponowane zmiany cen i odbędzie się seria debat publicznych. Dopiero po nich zostaną wprowadzone nowe stawki. Ale tego, że wzrosną, i to mimo planowanego paraliżu na torach, jest już pewne.