Np. w sobotę od samego rana dziury wypełniało 50 ekip DOT, a w niedzielę 15. Od początku stycznia w samej tylko metropolii załatano aż 64 tysiące wyrw w asfalcie. A to dopiero początek. Jak mówią sami kierowcy, przejazd przez część ulic jest niczym slalom gigant.
– Niektóre trasy są tak podziurawione, że naprawdę trudno tam przestrzegać przepisów. Jeżeli nie chce się stracić koła lub uszkodzić podwozia, to nie da się tego zrobić bez zjazdu na drugi pas – mówi Sebastian, pracujący na co dzień dla firmy limuzynowej. Dodaje, że kolejnym problemem jest to, że ekipy DOT łatając dziury zamykają pewne odcinki ulic, a to z kolei prowadzi do korków. Jako osoba znająca się na rzeczy, nasz Czytelnik dodaje, że jakość „wypełnienia” jest tak zła, że po jakimś czasie mamy do czynienia z dwa razy większą dziurą...
Najgorsze jest to, że przed nami - przynajmniej zdaniem meteorologów - kolejne opady śniegu...
Zima rujnuje nowojorskie drogi
Jak tak dalej pójdzie, wielu kierowców zbankrutuje u mechaników... Tegoroczna zima przejdzie do historii chyba jako najbardziej uciążliwa dla zmotoryzowanych. Dziury po zimie to „normalka”. Ale – podkreślają zarówno kierowcy, jak i pracownicy Departamentu Transportu (Department of Transportation – DOT) – w tym roku z powodu dramatycznych skoków temperatury i obfitych opadów śniegu zamieniającego się w lód, aura jest wyjątkowo niełaskawa dla nowojorskich ulic, kierowców i dla drogowców, którzy muszą je łatać.