Co, to oni jedynie w pełni wiedzą. Z pewnością część ich zamiarów znana jest służbom specjalnym. Reszta pozostaje w sferze przypuszczeń i eksperckich analiz. Niedawno taką przedstawił, specjalizujący się w rozbieraniu na części składowe sytuacji (potencjalnie) kryzysowych, portal crisis24.garda.com. Analiza bardzo obszerna, można się z nią zapoznać na tej stronie. Korporacja NTT, dostawca usług bezpieczeństwa sieci oszacowała, że podczas igrzysk w Pekinie może dojść do… pół miliarda prób cyberataków. To o 50 milionów więcej niż miało miejsce podczas letnich igrzysk w Tokio i dwa razy więcej niż było tych prób igrzyskach londyńskich w 2012 r. Autor raportu – Ante Batovic – nie jest amatorskim analitykiem cyber-zagrożeń. To ekspert certyfikowany przez Międzynarodowy Instytut Bezpieczeństwa Cybernetycznego (ICSI – International CyberSecurity Institute) z siedzibą w Londynie. I przed czymże to on ostrzega?
Ano nie tylko przed czym, ale i przed kim: przed Rosją i Chinami. Jaki interes może mieć w takich działania Moskwa? Może próbować skompromitować igrzyska w odpowiedzi na trwający zakaz dopingu nałożony na rosyjskich sportowców – uważa chorwacki ekspert. A Chiny? Bo mogą „wykorzystać wydarzenie do ułatwienia szpiegostwa cyfrowego”. Kto byłby celem ataków? „Potencjalnymi celami są sportowcy i przedstawiciele władz, dostawcy infrastruktury odpowiedzialni za logistykę i operacje, goście i powiązane firmy” – nieco ogólnie wymienia Batovic. Czy w sytuacji bardzo możliwego konfliktu z Ukrainą Rosja może „bruździć” Chinom, które zdają się trzymać stronę Moskwy? Przekonamy się.
Jako, że na zimowych igrzyskach będzie jeszcze mniej kibiców na trybunach niż było ich w Tokio i wydarzenie będzie opierało się na przekazie streamingowym, to Batovic zakłada, że celem ataków może być wszystko co jest z tym związane. Wyjaśniając to „po chłopsku”: nie należy być zdziwionym, gdyby transmisja na YouTube była przerwana, albo zamiast relacji ze skoków narciarskich, pojawiły się… W tym miejscu można uruchomić wyobraźnię „co by było, gdyby”. Na tym nie koniec. Oprócz zakłócania transmisji na żywo, grupy haktywistów (niekoniecznie na państwowym żołdzie – SE) mogą próbować zakłócać funkcjonowanie sieci Wi-Fi i komunikacji, a także infrastruktury krytycznej, w tym energetyki, transportu i innych usług użyteczności publicznej. „Każdy udany cyberatak nieuchronnie przyniósłby ogromne zamieszanie i zakłopotanie organizatorom igrzysk…”. Przyznacie Czytelnicy SE, że to efekty, o których marzy każdy terrorysta i to jeszcze osiągnięte bez przelewu krwi! Oczywiście na celowniku cyber-terrorystów znajdą się sportowcy, szczególnie z tych państw, których Rosja i Chiny nie uważają, użyjmy tego określenia, za szczególnie przyjazne. Nic dziwnego, że zawodnicy z USA, Wielkiej Brytanii, Kanady i Australii swoje ajfony i ajpady zostawią w domach. Takie mają „zalecenie”. Istnieje obawa, że mogą zostać zhackowane. Telefony i tablety, nie sportowcy. Ciekawe, czy nasi zawodnicy też dostali takie wytyczne?
Niektórzy zapominają, że organizatorem igrzysk jest państwo, które w międzynarodowych klasyfikacjach poziomu demokracji uznawane jest za autorytatywne ze wskaźnikiem nieco ponad 2 pkt. (na 10 możliwych). I oprócz tego, że ma najlepiej rozwinięto w świecie sieć szybki kolei, to równie szeroko, a może jeszcze bardziej, ma działający system cenzury i inwigilacji. Chiny, to państwo komunistyczne, w którym wszystko zależy od woli Komunistycznej Partii Chin. Przypominamy o tym, bo nawet w polskim społeczeństwie nie wszyscy mają tego świadomość. W państwie totalitarnym, które jest równocześnie 2. mocarstwem gospodarczym w świecie, wszystko jest podporządkowane interesom rządzącej partii, która dziś kamufluje się pociągami jeżdżącymi 500 km na godzinę, architekturą i infrastrukturą miast, których nawet i USA może pozazdrościć. To kolejne przypomnienie.
Znacznie ważniejsze, bo sprecyzowane jest ostrzeżenie instytutu Citizen Lab (laboratorium badawczego ds. bezpieczeństwa cybernetycznego) na Uniwersytecie w Toronto. Chodzi o to, że w Chinach, jak ktoś już do nich wjechał, to musi mieć zainstalowaną aplikację śledzącą COVID-19 – MY2022. Rzecz w tym, jak wykazali Kanadyjczycy, że apka ma taki poziom szyfrowania danych, że dla fachowców nie stanowi on żadnej przeszkody. A jak wiadomo dane medyczne, to dane wrażliwe. A możliwość sterowania aplikacją i jego użytkownikiem daje więcej korzyści cyber-terrorystom niż bieganie po wiosce olimpijskiej z kałachem (co raczej nie jest możliwe w państwie totalitarnym). Batovic udziela rad uczestnikom igrzysk, jak się zabezpieczyć maksymalnie przed „ciekawskimi”. Pomijamy je, bo zakładamy, że naszym zawodnikom polskie służby specjalne wskazały, co dobre jest dla ich cyber-zdrowia. A dla Polaków dobrego samopoczucia przydałoby się, by nasi zdobyli choć jeden medal. Nieważne, jakiego koloru. Byle by tylko przynajmniej raz stanęli na „pudle”. 3mamy kciuki!