Wybory w USA będą początkiem końca hegemonii USA i doprowadzą do rozruchów społecznych? Powodem brak zaufania do systemu wyborczego i teorie spiskowe
Kiedy w 2020 roku Donald Trump przegrał wybory prezydenckie, ogłosił, że tak naprawdę je wygrał, a jego najbardziej zagorzali zwolennicy podchwycili tę ideę. A ci najbardziej agresywni przypuścili sławny szturm na Kapitol na początku 2021 roku. Ostatecznie nastroje zostały uspokojone, a sprawcy zajść usłyszeli wyroki, niekiedy wieloletniego więzienia. Nie wszyscy pamiętają, że po zwycięstwie Trumpa w 2016 roku to - o dziwo - niektórzy zwolennicy pokonanej wówczas niespodziewanie Hillary Clinton wychodzili na ulice protestując przeciwko zwycięstwu Trumpa, choć przecież wygrał wybory. Czy zatem teraz sytuacja może się powtórzyć bez względu na to, czy wygra Donald Trump, czy Kamala Harris? Zaufanie do instytucji wyborów nie jest już powszechne, a w sieci aż roi się od teorii o tym, że wybory są ustawiane przez jakieś tajemnicze siły. Nie tak dawno nawet premier Węgier Viktor Orban twierdził, że polski rząd Donalda Tuska został "zainstalowany" w naszym kraju przez Brukselę, a jego słowa mogły sugerować, że chodzi o jakiś spisek, a nie o wolę narodu. W tej sytuacji niezadowolenie z wyniku wyborów może doprowadzić do rozruchów społecznych bez względu na to, jaki ten wynik będzie. O niebezpiecznym spadku zaufania do powszechnych głosowań, będących przecież podstawą demokracji, pisały dopiero co agencje wywiadowcze USA. Teraz dość podobne przewidywania publikują między innymi meksykańscy dziennikarze z „La Jornada” i „Excelsior”. Ameryka jest tak podzielona, a emocje tak rozgrzane, że w kraju pełnym broni i przy spadku zaufania społecznego do instytucji wyborów może dojść do dramatycznych wydarzeń - ostrzegają.
Według de Villara 5 listopada „przejdzie do historii jako początek końca pewnej ery” i „koniec hegemonii USA”
W „La Jornada” dziennikarz, ekonomista i pisarz Jorge Samuel del Villar podkreśla, że teorie głoszące nieuczciwość nadchodzących wyborów już są powtarzane. Demokraci mówią o wpływie obcych wywiadów, Republikanie o rzekomo zwożonych autobusami nielegalnych imigrantach, którzy masowo oddają głosy na Kamalę Harris. Według de Villara 5 listopada „przejdzie do historii jako początek końca pewnej ery” i „koniec hegemonii USA”. „Prawdopodobnie od połowy XIX wieku społeczeństwo nie było nie tylko tak spolaryzowane, ale też tak rozpalone” – ostrzega dziennikarz. Przypomina wcześniejsze współczesne rozruchy w USA, związane np z organizacją Black Lives Matter czy z atakującymi Kapitol. „Te społeczne wybuchy nie były analizowane z perspektywy historycznej, jako wstęp do tego, co może się wydarzyć, gdy dojdzie do konfrontacji tych dwóch Ameryk, gdzie w domach jest więcej broni palnej niż mieszkańców. Ten wewnętrzny konflikt jest dobrze znany przeciwnikom USA i naiwnością byłoby sądzić, że nie wykorzystają go do dalszego osłabienia tego północnoamerykańskiego kraju, kończąc w ten sposób pewną erę” – napisał del Villar.