Kolejne kraje stwierdzają, że nie uznają Aleksandra Łukaszenki jako legalnego prezydenta Białorusi, a on nic sobie z tego nie robi i brutalnie tłumi demonstracje! Wczoraj Białorusinów oburzyły informacje o potajemnej inauguracji szóstej kadencji Łukaszenki. Na ulice wyszedł tłum i wkrótce zaczęły się starcia z milicją. Funkcjonariusze użyli m.in. armatek wodnych, bili nawet leżących manifestantów. "Wczorajszą brutalność była porównywalna z tym co działo się odrazu po wyborach" - napisał na Twitterze dziennikarz Andrzej Poczobut, przedstawiciel Zarządu Głównego Związku Polaków na Białorusi.
Obrażenia według opozycji odniosło kilka osób, zatrzymano co najmniej 200, najwięcej od dawna. Według białoruskiego dziennikarza Franaka Viacorki tak wyglądała miniona noc: "Umundurowani bandyci biją ludzi, rozbijają samochody, strzelają do niewinnych ludzi. Na czele kraju stoi dyktator, który uzurpował sobie władzę" - napisał na Twitterze.
Tymczasem najpierw władze Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych odmawiają traktowania dyktatora jako głowy państwa. USA "nie mogą uznawać Alaksandra Łukaszenki za legalnie wybranego przywódcę Białorusi" - przekazał PAP rzecznik Departamentu Stanu USA. Na Białorusi trwają masowe protesty po wyborach prezydenckich, według opozycji sfałszowanych i wygranych tak naprawdę przez Swietłanę Cichanouską. Zatrzymano tysiące osób, jest wielu rannych i co najmniej kilka ofiar śmiertelnych.