W obliczu tak ogromnej katastrofy powinni uszanować pamięć zmarłych pasażerów prezydenckiego Tu-154M, a nie ograbiać zwłoki jak banda bezdusznych hien cmentarnych. Żołnierze z jednej z jednostek Sił Powietrznych w Rosji, którzy pełnili służbę w garnizonie w Smoleńsku i w dniu katastrofy dopuścili się kradzieży dwóch kart kredytowych sekretarza generalnego Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, nie mają jednak żadnych skrupułów.
Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego potwierdziła, że w przestępstwo zamieszani są czterej żołnierze z Moskiewskiego Okręgu Wojskowego. Prokuratura w Warszawie dodała, że usłyszeli już zarzuty. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych Rosji i Dowództwo Wojsk Wewnętrznych długo odpierało oskarżenia wobec poborowych, nazywając je "bluźnierstwem".
W końcu ta linia obrony okazała się nieskuteczna i Rosjanie musieli się przyznać do bulwersującego występku. Agencja RIA-Nowosti, powołując się na "wysokie rangą źródło w strukturach siłowych Federacji Rosyjskiej", podała, że czterej żołnierze sił powietrznych ze Smoleńska zostali zatrzymali.
Ta wersja nie zgadza się informacjami agencji ITAR-TASS, która przekazała, że zatrzymano nie czterech, ale trzech żołnierzy. Poborowi pełnią ponoć służbę w jednostce obsługującej lotnisko Siewiernyj.
Coś jest jednak nie tak, bo dzisiejszy dziennik "Kommersant" twierdzi, że żołnierze-złodzieje nie trafili za kratki. Albo informacje te były niesprawdzone, albo Rosjanie próbują nam wmówić dogodną dla siebie wersję wydarzeń.
W sądzie garnizonowym w Smoleńsku dziennikarze gazety dowiedzieli się, że żołnierze są pod nadzorem komendanta jednostki, a korespondent RMF FM ustalił jeszcze, że Prokuratura Garnizonowa nie wydała nakazu aresztowania poborowych.
Wobec takiego przebiegu wydarzeń wiele wątpliwości budzą też zapewnienia śledczych o postawieniu złodziejom zarzutów kradzieży.