Polscy śledczy jeszcze w maju, zanim bulwersującą kradzież nagłośniły media, zwrócili się do Rosjan z prośbą o zapis z monitoringu miejsc gdzie wypłacano pieniądze. Jak podało radio RMF FM chcą też zobaczyć zeznania zatrzymanych żołnierzy i otrzymać ich kopie.
Prokuratura Okręgowa w Warszawie potwierdziła, że złodzieje dokonali 11 transakcji, wypłacając w sumie 6 tysięcy złotych. Rosjanie sześć razy próbowali też podjąć pieniądze z drugiej karty, ale nie udało im się. Stacja TOK FM ustaliła, że szabrownikami byli czterej żołnierze służby zasadniczej z garnizonu w Smoleńsku. Wojskowa prokuratura garnizonowa w Smoleńsku postawiła całej czwórce zarzuty.
Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego już wie kim oni są, ale do tej pory tożsamość złodziei okryta jest tajemnicą. Tymczasem jeszcze w poniedziałek rano Ministerstwo Spraw Wewnętrznych Rosji i Dowództwo Wojsk Wewnętrznych stanowczo zaprzeczały, że to żołnierze z garnizonu w Smoleńsku na miejscu tragedii ukradli karty.
Gdy Rosjanie dowiedzieli się, że rzecznik rządu Paweł Graś oskarżył o kradzież nie żołnierzy, ale trzech milicjantów z grupy antyterrorystycznej OMON nie kryli wściekłości. Oskarżenia określili jako „bluźniercze” i „cyniczne”.
Graś przyznał, że przez „błąd w komunikacji z ABW” zwalił winę na milicjantów.