Historia imigrantki zaczęła się w 1998 r., kiedy została zatrzymana podczas nielegalnego przekraczania granicy. Podczas przesłuchania kłamała na temat swojego obywatelstwa. Przed deportacją, i aby uniknąć federalnego więzienia, agenci dali jej do podpisania dokument. Był po angielsku. Alejandra Juarez, mimo że nie rozumiała, podpisała. Okazało się, że składając parafkę, zrzekła się praw do starania się w przyszłości o stały pobyt czy obywatelstwo. W 2000 r. Juarez ponownie podjęła próbę przedostania się do USA. Tym razem jej nie zatrzymano. Osiadła na Florydzie, gdzie poznała przyszłego męża Cuauhtemoca „Temo” Juareza, naturalizowanego obywatela USA i żołnierza amerykańskiej armii, który służył na różnych frontach, m.in. w Iraku. Razem założyli rodzinę, doczekali się dwóch córek. Niestety w 2013 r. kobieta została zatrzymana przez drogówkę. Po sprawdzeniu jej dokumentów okazało się, że jest nielegalnie. Ale wówczas, za prezydenta Obamy, atmosfera imigracyjna była inna. Kobieta została puszczona wolno, miała tylko dwa razy w roku meldować się u ICE. Wszystko jednak się zmieniło, kiedy rządy przejął Donald Trump. Kobieta natychmiast znalazła się na celowniku władz imigracyjnych, które nakazały jej deportację. Ona jednak sama, z ciężkim sercem, opuściła Stany. Rodzina i lokalni działacze zapowiadają walkę o jej powrót.
Żona amerykańskiego weterana na celowniku władz imigracyjnych
Polityka „Zero Tolerance” dotyka każdego. Nawet żony weteranów amerykańskiej armii. Tak stało się w przypadku Alejandry Juarez (39 l.), która znalazła się na celowniku władz imigracyjnych, które wydały nakaz deportacji. Chcąc uniknąć upokarzających procesów, żona amerykańskiego żołnierza sama opuściła Amerykę i odleciała do Meksyku.