Rozmowa przytoczona powyżej mogła przebiegać zupełnie poważnie jeszcze niespełna 50 lat temu. Bo długo po ostatniej wojnie funkcjonowało pojęcie posagu, rozumianego nie tyle jako majątkowe zabezpieczenie przyszłej żony, ale, zupełnie poważnie – jej wartość. Żona, która „wnosiła do małżeństwa” nowe meble, a do tego masę haftowanych obrusów, firanek, ręczników i pościeli, taka, wraz z przybyciem której gospodarstwo domowe wzbogacało się o posrebrzane sztućce, świeczniki, cukiernicę i imponującą bombonierę, była tak zwaną „dobrą partią”. Wartość partii rosła nie ze względu np. na wykształcenie dziewczyny, ale na umiejętności, którymi można się pochwalić w towarzystwie. Byłoby dobrze, gdyby grała na fortepianie, mówiła po francusku i umiała zachować się przy gościach. Uroda była jedynie dodatkiem do kuferka z różnościami. Większość zawartości posagu można było przeliczyć na pieniądze. Panna „w jednej koszuli” była panną nie tyle z niedoborem garderoby, ile z posagiem skąpym, niewartym uwagi.
Kto da więcej, ten na męża
W kulturach, w których funkcjonują opłaty za wybrankę (zwykle w świniach, kozach i walucie), żadna ze stron nie traktuje tej specyficznej transakcji jako zakup. To co tu się odbywa, jest kupowaniem żony tylko dla patrzącego z boku Europejczyka. Dla tutejszych mieszkańców zapłata za żonę ma być gwarancją, że partnerka będzie traktowana w taki sposób, żeby jej wartość nie spadła. Czyli np. nie będzie zmuszana do wyniszczającej pracy lub bita, bo uszkodzenie żony, zwłaszcza poważne, oznaczałoby, że mąż musiałby zapłacić jej klanowi równowartość uszczerbku – coś w rodzaju naszego odszkodowania.
W Afryce Wschodniej, gdzie żony również się kupuje, i to częściej niż gdzie indziej, szaleje drożyzna. Zdaniem specjalistów, pogarsza to sytuację kobiet. Bogacze kupują, przebierając w kobietach jak w sklepie z galanterią. Podbijają ceny, żenią się, a potem odbijają sobie na żonach poczynioną inwestycję. To kompletnie wypaczyło pierwotny sens płacenia. Kiedyś zapłata za wybrankę była formą wdzięczności dla jej rodziców za ich wkład w wartość dziewczyny. Wolny rynek narzeczonych bardzo namieszał w tradycji.
A jak maja się nasze konwenanse? Nasza obyczajowość wokółmałżeńska, w której jedyną ceną jest zwykle miłość, nadal skazuje wiele kobiet na pracę na dwa etaty – z dodatkowym, bardzo wyczerpującym „zawodowym” zajęciem w domu. Gdyby mąż chciał okazać swojej żonie wdzięczność wyrażoną ekonomicznie, musiałby jej płacić średnią krajową pensję miesięcznie (ponad 4600 zł), dorzucając inne, niewymierne formy wdzięczności. Najczęściej jednak nie dość, że nie płaci, to jeszcze nie dorzuca. Może gdyby wybulił za nią stadko świń, spojrzałby na sprawę bardziej ekonomicznie?