- Jechałem zgodnie z przepisami, miałem prawo jechać środkiem drogi, ponieważ nawierzchnia jest tam fatalnej jakości, a jazda poboczem bardzo niebezpieczna - tłumaczy dziennikarz.
- W pewnej chwili usłyszałem za sobą klakson. Nie zareagowałem, bo takich nerwusów na jezdniach w Warszawie nie brakuje... Jednak to, co stało się po chwili, zmroziło panu Maciejowi krew w żyłach.
Zobacz: Warszawa. Wybierz trasę dla nowej linii tramwaju na Żoliborzu
- Facet wyprzedził mnie na tzw. żyletkę, dosłownie otarł lusterkiem o moją rękę. Jestem pewien, że zrobił to z premedytacją. To była próba stworzenia sytuacji bardzo niebezpiecznej - relacjonuje zdenerwowany dziennikarz w rozmowie z "Super Expressem".
- Na światłach dogoniłem go, zapukałem w szybę i zacząłem go ochrzaniać. Powiedziałem, że o mały włos mnie nie zabił. Bo przy tej prędkości wszystko mogło się zdarzyć...
Takie zachowanie tylko sprowokowało kierowcę samochodu, który niewiele myśląc, wyskoczył z auta. - Kopał w mój rower, potem dwa razy go nadepnął. A to bardzo drogi sprzęt, kosztuje przeszło 50 tys. zł. W dodatku nie należy do mnie. Wypożyczyłem go, by przygotować się do zawodów triatlonowych - mówi Dowbor.
Trudno się dziwić, że dziennikarz postanowił zrobić zdjęcie krewkiemu kierowcy i zgłosić całą sprawę policji. Ale to właśnie rozwścieczyło mężczyznę.
- Kiedy próbowałem go sfotografować, zaatakował mnie. To już nie była jakaś tam szarpanina, tylko uderzenie - mówi dziennikarz. Na szczęście panu Maćkowi nic się nie stało, a mężczyzna w końcu wsiadł do auta i odjechał.
- Ale po paru minutach wrócił. Widocznie zdał sobie sprawę, że sytuacja jest dla niego bardzo niekorzystna. Na miejscu była już policja. Spisali wszystko...
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail