Ile może kosztować walka z epidemią?
Im ten stan będzie trwał dłużej i bezrobocie będzie wysokie, będzie wzrastało, to przychody własne do NFZ będą niższe od zakładanych. Planowano, że z tego tytułu do Funduszu wpłynie ponad 97 mld zł. Pan pyta, ile będzie kosztowała walka z koronawirusem? Paradoksalnie wydatki NFZ na ten cel nie muszą być jakieś niebotyczne. Teraz NFZ nie wydaje pieniędzy, na przykład, na leczenie sanatoryjne. Przez ileś miesięcy nie będzie ono realizowane i to będzie oszczędność dla Funduszu.
Jeżeli części zabiegów planowych w szpitalach nie wykonuje się, to NFZ ma oszczędności. Chociaż w tym przypadku pojawia się wada systemu budżetowego, który wprowadził sieć szpitali, a która sprowadza się do tego, że nawet, gdy się będzie „robiło mniej”, to wydatki się nie zmniejszą. Z drugiej strony będzie i tak, że niektórzy pacjenci nieleczeni w czasie epidemii, będą „drożsi” w leczeniu po jej ustaniu.
Zaoszczędzi się na świadczenia nie ratujących życie, ale czyniących jej lepszym. A koszty płacy? Lekarze, personel medyczny bije nadgodziny. Wielu ludzi nie ma świadomości, że w tych 100 mld budżetu NFZ, gros stanowią wydatki na wynagrodzenia dla personelu medycznego.
Ale też płace zawierają się w wydatkach na leczenie. Jak się idzie do sklepu po chleb, to w jego cenie też są płace piekarzy. Płace są elementem procesu leczenia, czy to w wydzielonej postaci, czy też wliczone do usługi. Kiedy wprowadzaliśmy reformę, to jedyne przychody dla szpitali miały pochodzić z opłaty za leczenie. Tak, jak płaci się w warsztacie za pracę włożoną w wymianę opony. Podobnie miało być w ochronie zdrowia: płaci się za leczenie, i w tym mieściły się pensje personelu. Potem zaczęliśmy kombinować przy systemie i coraz bardziej zaczęliśmy oddzielać pieniądze na płace z całkowitych kosztów leczenia. I teraz płyną dwa, czasem trzy strumienie pieniędzy, tylko na płace, tylko na terapie itd. Tak, to jest głupi system, ale taki wprowadzamy od lat w ochronie zdrowia. Wszyscy mądrzy kiwają głowami i mówią „tak, tak, tak trzeba”. Wadliwym, w mej opinii, jest wydzielanie pieniędzy na osobne kupki, zamiast ujęcia wszystko w wycenie leczenia.
Odczuwa się społeczny niepokój, o to jak to dalej będzie z leczeniem po epidemii. Starczy na to wszystko, czy będziemy musieli płacić jeszcze więcej z własnej kieszeni. Pewnie dochodzą do Pana takie głosy obawy...
Uspokajam. Na gorsze, na gorsze, powtarzam, raczej nie powinno się zmienić w wyniku tych wszystkich ruchów, gdzieś będą większe wydatki, gdzieś mniejsze. Widzę w innym miejscu problem.
Mniejsze wpływy z tytułu odprowadzanych składek.
Tak, to może być problemem, bo się okaże, że wpłynie o kilka miliardów mniej. Jak się jest na bezrobociu, to się płaci mniej, niż gdy się jest na dobrze płatnym etacie. To nadzwyczajna sytuacja i prawo ją przewiduje. NFZ może otrzymać dotację państwową, teraz też je dostaje, np. na ratownictwo medyczne, oczywiście z naszych podatków. Taka dziura w budżecie Funduszu jest do ewentualnie do załatania.
Wrócę do pierwszego pytania. Dużo może kosztować walka z epidemią?
Tak naprawdę, z punktu widzenia państwa, nie są to jakieś ogromne pieniądze, przy jego budżecie wynoszącym setki miliardów. Wydatki na zwalczanie epidemii w wymiarze kilkuset milionów złotych nie powinny stanowić większego problemu. W tym kontekście nie bardzo rozumiem, dlaczego państwo sięga po pomoc spółek w rodzaju Orlenu? Tym bardziej, że to wydłuża proces decyzyjny. W porównaniu z darowaniem uiszczania składek na ZUS, to niewiele. Koszt wprowadzenia mechanizmów tarczy antykryzysowej, to dziesiątki miliardów złotych.
Jak ZUS dostanie mniej, to NFZ również. Na razie to nie jest problem zasadniczo istniejący.
Oczywiście. To zależy, jak długo będzie trwał kryzys gospodarczy. Wszystkie siły powinny być skierowane na jak najszybsze uwolnienie narodu ze wszelkich istotnych ograniczeń, niech jak najszybciej idzie do pracy! Na razie odmrażamy gospodarkę przez to, że można wchodzić do parków. To pomoże gospodarce, pod warunkiem, że w parku będzie prowadzony wyrąb drzew. Już nie żartując, im dłużej będzie obowiązywała zasada „zostań w domu”, tym gorzej dla gospodarki, a to będzie miało przełożenie na finansowanie leczenia.
Nie rozumiem dlaczego moja propozycja, sprowadzająca się do realizacji zasady: „chodzi o to, żeby nie wirus panował nad nami, ale my nad nim", jest nierozpatrywana. Przypomnę, że opowiadam się za zwiększeniem liczby testów, wprowadzenie izolatoriów zróżnicowanych ze względu na stan zdrowia izolowanych pacjentów, objęcia szczególną ochroną, łącznie z izolacją, grup szczególnego ryzyka itd. Nie wiem, dlaczego w rządzie nikt nie chce nawet podyskutować o tym planie...
Może dlatego, że co prawda jest Pan posłem Zjednoczonej Prawicy, ale jest nie od Kaczyńskiego, ale od Gowina?
Może. Na razie jest nie bo, bo nie, bo to! Bo co? Sądzę, że w takich czasach, które mamy, czasem trzeba odłożyć szable na bok, dogadać się z opozycją.
Ale tu już z medycyny przeszlibyśmy do polityki, a to już inny temat. A na koniec, pozostając w medycznym nurcie, nosi Pan maseczkę, z filtrem FFP3?
Nie, taką zwykłą. Jak tylko mogę ją zdjąć, to z czynię to z wielką ulgą. Pewnie, że da się w tym chodzić. Osobiście nosząc maskę od 16 kwietnia i mam jednak w sobie takie fatalne poczucie zniewolenia.
Polecany artykuł: