„Super Express: Gdy się słyszy „pandemia koronawirusa”, to wielu ludzi dodaje do tego: „pandemia strachu”. Pan w jakiejś części podziela taki pogląd?
Włodzimierz Gut: Tak. COVID-19 jest jedną z chorób wirusowych. Ma jedną cechę: jest nowa. Drugą: jest medialna. I trzecia cecha tej choroby: wywołała w świecie sporo zamętu, we wszystkich, również pozamedycznych, dziedzinach życia – zaczynając od gospodarki, kończąc na polityce. Problem sprowadza się do aspektu, że dziś wszyscy wszystko wiedzą. Łącznie z tymi, którzy nie wiedzą, a twierdzą, że wiedzą...
Przepraszam, powiem jak Kloss: jaśniej proszę!
COVID-19 jest jedną z chorób występujących w całym świecie. To choroba, która dotyczy, mniej więcej, dwumilionowej populacji, która – podkreślam w całym świecie – zachorowała w ciągu pół roku. Nie jest to jedyna choroba o takim natężeniu. Jakoś nikt nie wywołuje pandemii strachu z tytułu grypy, występującej w tym samym czasie. Dodatkowym problem w tym wszystkim jest to, że COVID-19 przypisuje się różne cechy i przez to choroba jest wykorzystywana jako BROŃ W WALCE EKONOMICZNEJ I POLITYCZNEJ.
Niektóre tzw. kręgi mogłyby Pana zakwalifikować do wyznawców teorii spiskowych. Może Pan jeszcze powie, że cała ta zaraza, to „chińska robota” i sama do nas przyleciała?
Nie, ależ broń Boże! To normalna zoonoza, czyli choroba odzwierzęca, która przerwała barierę międzygatunkową, wkroczyła w populację człowieka i „dzięki” różnym popełnionym błędom, szerzy się teraz po całym świecie.
Największe błędy wskutek, których mamy to, co mamy?
Pierwszy i najważniejszy: próby wykorzystania sytuacji w Chinach do celów politycznych. Oskarżano, wymyślano, że wirus pochodzi z tajnych laboratoriów itd. zamiast przygotować się na przyjście czegoś, co w dzisiejszym świecie, przy jego pełnej globalizacji, jest NIEUCHRONNE. W Europie trzy państwa miały bezpośrednie połączenie z chińskim centrum epidemii, to Francja, Wielka Brytania i Włochy. I one jako pierwsze przygotowały się do tej inwazji, lepiej późno niż wcale...
A jak się należało przygotować? Może to nie jest, nie było takie proste?
Najprostszą metodą było wychwytywanie osób przybywających z Chin. Należało zablokować granice, nie zamykać, ale zablokować dla ruchu lotniczego. Z Chin pociągiem do Europy nikt by raczej nie przyjechał. Poddajemy ruch lotniczy kontroli. Stawiamy tamę dla ekspansji wirusa. Jeżeli obecnie Chiny zdecydowały się na objęciem kwarantanną wszystkich przybywających z zagranicy, a jest ich wielu, to znaczenie wcześniej można było przylatujących z Chin objąć jakimś poważniejszym nadzorem sanitarnym tylko w tych w trzech wymienionych krajach.
I to powinno wystarczyć, by nie było tego, co mamy dziś. Oczywiście tak się mnie stało. Zadecydowały, że się tak wyrażę, inne względy. Nie byłoby ekonomicznego kryzysu i światowego zamieszania, gdyby blokady ograniczono do połączeń lotniczych z centrum epidemii.
Zwolennicy teorii spiskowych powiadają, że taka pandemia, to wielki biznes dla koncernów farmaceutycznych. Szczepionki i tak dalej. Pana opinia w tej materii?
Po pierwsze: nie ma szczepionki. Koncepcji jej opracowania jest wiele i wszystkie teoretycznie rzecz ujmując mogą być słuszne, co się okaże dopiero w praktyce. Być może któraś z nich zadziała, ale to rozważania w sferze koncepcji, ponieważ szczepionkę można ocenić dopiero wtedy, kiedy jej się użyje. Wszelki próby mają to do siebie, że są różne markery skuteczności. Jeśli będzie robiło się testy na myszach, które z natury „nie lubią” tego wirusa i nie chorują, to oceniać będzie się po poziomie przeciwciał, a nikt nie powiedział, że jest właściwy wskaźnik. Z pewnością nie będziemy ludzi zaszczepionych zarażać, by sprawdzić skuteczność szczepionki.
To oznacza, że jedynym rozwiązaniem są badania populacyjne, które mają wykazać, czy grupa szczepionych na terenie, gdzie występuje zakażenie, ma mniejszą ilość lub wcale nie ma zakażeń itd. To trwa dość długo, bo takich badań nie zrobi się na 10 przypadkach, bo wówczas przypadkowo może wyjść, że skuteczna szczepionka okaże się nieskuteczną, lub trafi się na osobę zarażoną i szczepionka dobra zostanie uznana za nadającą się do kosza. I jeszcze jedna BARDZO WAŻNA sprawa: żeby takie badania prowadzić, musi istnieć SARS-CoV-2. Jeśli skończy się pandemia i ten wirus zniknie jak SARS-CoV-1 i MERS, to szczepionka nie zostanie przetestowana, bo nie będzie na kim.
Zostawmy biznesy farmaceutyczne. Wróćmy na polskie podwórko. Maseczki są obowiązkowe. Można zgłupieć, raz są takie zalecenia, raz siakie. I nawet zwykły szalik zyskał miano środka ochrony indywidualnej. O co tu chodzi?
Powiem tak: nie jestem wielbicielem masek, w aktualnym ich przeznaczeniu. Maseczka ma chronić: pole operacyjne przed zarazkami będącymi w organizmie chirurga i środowisko przed skażeniem przez chorego. I to są pewniki, niepodlegające dyskusji. Gdy patrzę teraz na zamaskowanych ludzi, noszących je nie tyle konieczności , co z administracyjnego obowiązku, to mam ochotę powiedzieć, że jest to swego rodzaju moneta przetargowa za wpuszczenie do lasu i parków. Mówiąc serio: jeśli ktoś maseczkę nosi dłużej niż godzinę, to będzie miał dyskomfort i przestanie ona pełnić swoje ochronne funkcje, przy założeniu, że jest to sprzęt atestowany, a nie domowej roboty.
Jedna maseczka 5 zł, razy kilka na dzień, razy dni. Kilkaset złotych wyjdzie.
Fakt. Zostanie nam szalik, albo inna apaszka, którą wrzucimy do pralki, wypierzemy w 60 st. C. i znów mamy „skuteczną” ochronę.
Pan mówi o 60 stopniach. Niedawno francuscy naukowcy oznajmili, że koronawirus pada dopiero przy 100 stopniach. Uodpornił się nagle na wysoką temperaturę?
Wszystkie wirusy osłonkowe mają swoje właściwości. W badanych wszelkich próbach takie wirusy, a wśród nich SARS-CoV, po 10 minutach w temperaturze 60 st. najzwyczajniej giną. Jeżeli jednak, jako metody badawczej użyje się poszukiwanie genomu, to potrzebuję minimum 72 st. C, by się on „wyprostował”, a stu stopni, by zginął. Jednak genom nie jest wirusem. Tu bym musiał tłumaczyć używać fachowego języka, raczej niezrozumiałego dla laików. Powiem tak: 10 minut i 60 stopni, więc, jak ktoś nastawi pranie na na pół godziny, to koronawirusy przestaną istnieć, a detergenty tylko wzmocnią ten proces.
Jak już jesteśmy przy metodyce postrzegania. Jedni uważają, że śmiertelność w grupie powyżej lat 80. na COVID-19 wynosi nawet i 15 proc., a inni – po doliczeniu 80 proc. tych bezobjawowych, że takie osoby mają prawie 98 proc. szansy na przeżycie.
Jest kilka wskaźników o czymś informujących i każdy jest dla kogoś innego tworzony. Pierwszym jest: ilość przypadków ciężkich w stosunku do populacji. Takie przypadki są diagnozowane zawsze, a co do populacji, to stosuje się różne metody, więc część tych wyników nadaje się na śmietnik. Każda choroba zakaźna ma swój profil. Odsetek przypadków ciężkich w normalnej populacji jest stały. I co widzimy w kwestii COVID-19?
Finlandia – 2 proc. Polska – 2 proc. Chiny – 10 proc. Zresztą do chińskich danych można mieć dużo zastrzeżeń. Można Chińczyków zrozumieć, choć różnie jest z danymi przez nich podawanymi, nie mieli doświadczenia w walce z chorobą. Niektóre państwa nie podają tego wskaźnika, bo jest to dla nich niewygodne; z prostego powodu. Ze wskaźnika przypadków ciężkich można wyliczyć, jak skuteczna są nadzór sanitarny i procedury diagnostyczne.
To znaczy?
Jeśli wynosi on 2-3 proc. zdiagnozowanych przypadków w danym kraju, to jest wszystko w porządku. A jeżeli 8-10 proc., to znaczy, że grupa nie do końca została zdiagnozowana, albo oblicza się statystykę tylko wg szpitali, a nie także domów opieki społecznej itp. I w takich momentach dochodzi do trzęsienia ziemi. Mnie, jako wirusologa, nie interesuje, czy w danym kraju wykonano 20 tys. testów, czy sto razy więcej. Interesuje mnie sens wykonania tych testów i co one ujawniły...
Zakażenia bezobjawowe, na ten przykład.
Właśnie, co oznacza to pojęcie. Nie należy tego mylić z tym, że ktoś jest nosicielem koronawirusa. To nie HIV. Wirus po zakażeniu dostaje się do organizmu i w ciągu kilku dni ulega powieleniu, z jednej cząsteczki powstaje ponad milion w organizmie chorego. To trwa. Dzień przed wystąpieniem objawów osobnik wydala takie ilości wirusa, że mogą one zakazić drugiego osobnika. To się określa jako zakażalność poprzedzająca.
Nosicielstwo byłoby wówczas, gdyby nie osobnik nie przejawiał objawów choroby, a tylko cały czas wydalał z siebie wirusa. Dlatego, gdy przeczytałem w jakimś artykule, że maseczkę nosi się po to, żeby kaszląc zdrowy człowiek bezobjawowo zakażony nie zakaził innych.
Co w tym dziwnego?
W tym zdaniu są błędy. Kaszel jest objawem choroby i taki osobnik nie jest bezobjawowo zakażony, bo kaszle. Śmiać się, czy zdążać na cmentarz?
Kiedy wykonuje się diagnostykę wirusa, bo tu też są różne szkoły, albo raczej oczekiwania.
Pobieranie materiału do testów najlepiej było przeprowadzać z pomocą bronchoskopii. To jednak zabieg inwazyjny, więc odpada. Pobiera się więc wymaz z jamy ustnej, a materiał nie da tak pewnego wyniku, jak ten, który uzyskano by poprzez bronchoskopię. Ten wymaz daje 80 proc. pewności. Tak naprawdę wirusa można wykryć w dniu wystąpienia objawów COVID-19, a dla pełnej pewność w dwa dni później...
Czy to wskazuje, że powszechne badanie wszystkich, czy aby nie są „covidovi” nie ma sensu?
Tak jest. O tym wielbiciele powszechnych testów raczej nie wiedzą.
Na koniec. Chciałby Pan teraz znaleźć się na miejscu ministra zdrowia?
Nie. W ogóle nie chciałbym być politykiem i na miejscu jakiegokolwiek polityka.
Polecany artykuł: