Jeszcze przed epidemią antyszczepionkowo nastawionych, uchylających się od szczepień swoich dzieci, przybywało z roku na rok. Tak trend występuje od 2009 r. W 2010 r. odnotowano 3437 uchylających, w 2011 r. – 4689, w 2012 r. – 5340, w 2013 r. – 7248, w 2014 r. – 12 681 uchylających, w 2015 r. – było już 16 689 uchylających, rok później znów ich przybyło – 23 147, w 2017 r. – 30 090, w 2018 – 40 342, a w 2019 r. – już 48 609 rodziców/opiekunów nie poddało dzieci (w wieku od zera do 19 lat) obowiązkowym szczepieniom. Wg danych Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego liczba przypadków uchylania się od obowiązkowych szczepień w przeliczeniu na 1000 osób wynosiła: 0,7 w 2012 r.; 0,97 w 2013 r.; 1,71 w 2014 r.; 2,3 w 2015 r.; 3,2 w 2016 r.; 4,1 w 2017 r., 5,5 w 2018 r. oraz 6,6 w roku 2019. Jak ta statystyka wyglądać będzie w drugim roku pandemii?
– W Polsce jeszcze przed pandemią mieliśmy 95-proc. akceptację szczepień dla dzieci, tych obowiązkowych z kalendarza szczepień. Ta akceptacja rosła z roku na rok, aż do momentu pandemii. Mimo że działały ruchy antyszczepionkowe i sporo rodziców miało wątpliwości, czy szczepić swoje dzieci, to przez ostatnich pięć lat, na skutek bardzo szerokiej edukacji, promowania szczepień i trochę dzięki powracającej epidemii odry, wielu z nich uzupełniało szczepienia u swoich dzieci. Tych twardych antyszczepionkowców mieliśmy w społeczeństwie ok. 5–7 proc. – podkreśla w rozmowie z agencją Newseria Biznes dr n. med. Paweł Grzesiowski, pediatra i immunolog, ekspert Naczelnej Rady Lekarskiej ds. COVID-19. – Pandemia jednak sporo zmieniła w tym zakresie, ponieważ przez skojarzenie szczepień z koronawirusem, z niechęcią do masek, ograniczeń, lockdownów wiele osób przestało ufać szczepieniom, zbudowało w sobie antyszczepionkowe poglądy.
W Polsce szczepienia obowiązkowe realizowane są według kalendarza szczepień u dzieci i młodzieży do 19. roku życia (oraz u osób szczególnie narażonych na zachorowanie – studentów uczelni medycznych, pracowników ochrony zdrowia, pracowników służb weterynaryjnych, jednak w tej grupie odmowy są marginesowe). Pierwsza grupa podlega szczepieniom przeciwko: gruźlicy, • zakażeniom pneumokokowym, • błonicy, krztuścowi, • polio (poliomyelitis), • odrze, • śwince, • różyczce, • tężcowi, • wirusowemu zapaleniu wątroby typu B, • zakażeniom przeciwko Haemophilus influenzae typu B. Dr Grzesiowski uważa, że odmów szczepień obowiązkowych przybędzie przez niechęć do szczepień przeciw COVID 19. Przy czym podkreśla, że nie każdy, kto nie chce przyjąć takiej szczepionki jest jednocześnie przeciwnikiem wymienionych wyżej szczepień.
– Pamiętajmy, że dzięki szczepieniom dziś nie ma przypadków dzikiego polio, od 40 lat w Polsce nie ma duru brzusznego, nie ma cholery ani wielu innych chorób. Szczepienia ratują życie i zdrowie ludzi – podkreśla pediatra. Co innego może być z odrą. Przybywa nieszczepiących przeciwko tej chorobie. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) podała w listopadzie, że w czasie pandemii odnotowano największy od 20 lat wzrost liczby dzieci niezaszczepionych przeciw odrze. Na całym świecie ponad 22 mln niemowląt nie otrzymało pierwszej dawki szczepionki przeciwko odrze. To 3 mln więcej niż jeszcze w 2019 r. Z pewnością będzie to widać także w Polsce.
A jakimi instrumentami dysponuje państwo, by skłonić odmawiających do zmiany decyzji, poza perswazją, kampaniami edukacyjnymi itp. – Najważniejsza jest teraz debata polegająca na przedstawieniu racjonalnych argumentów. Śmiem wątpić, że uda się przekonać aktywistów ruchu antyszczepionkowego, bo ma on cechy ideologii, niemal religii. Chodzi o przekonanie tysięcy rodziców, którzy zaczęli mieć wątpliwości. Wycofanie się z takiej debaty będzie sygnałem dla przeciwników szczepień, że może jest coś na rzeczy – mówił w 2019 r. „Dziennikowi Gazecie Prawnej” Jarosław Pinkas, ówczesny główny inspektor sanitarny.
A edukacja będzie nieskuteczna, to ustawa o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi, jej art. 36. 1 stanowi: „Wobec osoby, która nie poddaje się obowiązkowi szczepienia, badaniom sanitarno-epidemiologicznym, zabiegom sanitarnym, kwarantannie lub izolacji, a u której podejrzewa się lub rozpoznano chorobę szczególnie niebezpieczną i wysoce zakaźną, stanowiącą bezpośrednie zagrożenie dla zdrowia lub życia innych osób, może być zastosowany środek przymusu bezpośredniego polegający na przytrzymywaniu, unieruchomieniu lub przymusowym podaniu leków”. Raczej przepis jest mało skuteczny, skoro odmawiających przybywa. Swoją drogą ciekawe, jakie środki dyscyplinujące zostałyby wprowadzone, gdyby w Polsce wprowadzono obowiązek powszechny szczepień przeciw COVID-19 lub też na określonych grup zawodowych?
Polecany artykuł: