Z omówionego w „DGP” raportu wynika, że lekarze wystawili 10,2 mln L-4, czyli zaświadczeń lekarskich z tytułu choroby własnej ubezpieczonych. Chorzy kurowali się w sumie 131,5 mln dni. Mniejszą odpornością wykazały się kobiety. Tzw. statystyczna chora spędziła na L-4 34,39 dnia, a jej odpowiednik płci męskiej znacznie mniej – 34,39 dnia. Jak się zliczy jednych i drugich razem, wychodzi, że statystyczny Polak spędził na chorobowym 31,3 dnia. To o 7,9 proc. więcej niż przed rokiem, choć w 2020 lekarz wystawili o 1,2 proc. mniej L-4. ZUS nie analizował wpływów czynników zewnętrznych na statystykę absencyjną. Bez dwóch zdań miała na nią wpływ sytuacja epidemiczna. Na L-4 przybywali nie tylko poddani administracyjnej kwarantannie (nie kiedy przez ponad miesiąc), ale także ci, którzy bali się, że przychodząc do pracy, zwiększą prawdopodobieństwo zarażenia się. Przypomnijmy, gdyby ktoś już o tym zapomniał, że podstawowa opieka zdrowotna zmieniła tryb pracy, z tradycyjnej zasadzającej się na osobistym kontakcie lekarza z pacjentem na zdalny (teleporady itp.) W takiej sytuacji L-4 było łatwiej uzyskać niż w czasach przed epidemią.
Jeśli pominie się 18 proc. zwolnień wystawianych ciężarnym, rodzącym i będącym w połogu, to drugą kategorią chorych, którzy byli najczęściej kwalifikowani do L-4 były osoby cierpiące na różnego rodzaju zaburzenia psychiczne i zachowania. „O 2,9 pkt proc. (do 11 proc.) zwiększyła się natomiast liczba dni absencji chorobowej w związku z zaburzeniami psychicznymi i zaburzeniami zachowania. W poprzednich latach ich udział procentowy w ogólnej liczbie dni nieobecności w pracy z powodu choroby był niższy i wynosił: w pierwszym półroczu 2019 r. – 8,1 proc., w pierwszym półroczu 2018 r. – 7,6 proc., a w pierwszym półroczu 2017 r. – 7,7 proc” – cytuje zusowski raport „DGP”. Czy trzeba tłumaczyć skąd ten wzrost stanów lękowych i temu podobnych u Polaków w pierwszym półroczu 2020 roku?
Żeby nie było, że tylko Polacy przerazili się epidemii. Wypadanie włosów chorujących długo na COVID-19 za przyczyną stresu wywołanego obawą o przyszłość, własne zdrowie i życie, zaobserwowano w USA. Czy człowiek zamknięty we własnym domu w ramach kwarantanny nie może załamać się? Wygaszenie gospodarki i wieści o śmiercionośnym wirusie, którym może zarazić się 80 proc. ludzkości z pewnością wpłynęły destrukcyjnie na zdrowie psychiczne tych, którzy dali temu wiarę i jednocześnie doświadczyli skutków I fali epidemii. A w związku z tym, że o II fali więcej mówi się, że będzie niż jej nie będzie, to Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) już teraz alarmuje: II fala tym razem odbije się negatywnie na ludzkiej psychice. Szacuje, że epidemia wpłynie (nie w sensie medycznym) na odporność psychiczną ludzi. Liczba chorych psychicznie może wzrosnąć dwukrotnie. Nie należy jednak z raportu ZUS domniemywać, że wszyscy/większość z dolegliwościami psychicznymi, to ofiary pandemicznego strachu. Wzrost chorób psychicznych jest charakterystycznych dla społeczeństw państw o rozwiniętej gospodarce. W Unii Europejskiej 38 proc. populacji uskarża się na różne zaburzenia psychiczne ( w świecie – 13 proc.). Tylko mniej niż jedna trzecia wszystkich przypadków chorób i zaburzeń jest leczona.
WHO definiuje zdrowie psychiczne jako stan, w którym człowiek efektywnie radzi sobie z otaczającymi go sytuacjami życiowymi, uczestniczy w życiu społecznym, realizuje swoje możliwości i produktywnie pracuje. Stwierdzając lapidarnie: do stan dobrego samopoczucia.