W mediach funkcjonują dwa wskaźniki ukazujące, ilu lekarzy przypada na tysiąc mieszkańców. To współczynnik określający, z grubsza, stan ochrony zdrowia w danym państwie. Najczęściej w tzw. przestrzeni informacyjnej krąży ten: 2,4 lekarza na tysiąc osób. W Polsce oczywiście. Czasem pojawia się jeszcze niższy: 2,38/1000. Według GUS w 2019 r. współczynnik ten wynosił 3,38, a w 2021 r. wzrósł nawet do 3,51/1000. Obojętnie, czy za realny uznaje się współczynnik 2,4/1000 czy 3,51/1000, to najczęściej używa się go przy określaniu niedoboru kadry lekarskiej. Po prostu: lekarzy jest za mało w Polsce. Choć według międzynarodowych rekomendacji minimalny współczynnik to 3,1/1000. Skoro lekarzy brakuje, to trzeba doprowadzić, by więcej wypuszczać na rynek młodych lekarzy, czy rozszerzyć bazę oferującą studia medyczne. Albo też sprowadzić lekarzy z zagranicy. To drugie rozwiązanie jest ograniczone do „importu” medyków z Ukrainy i Białorusi. Zostaje więc do realizacji wariant pierwszy: więcej uczelni prowadzących studia medyczne, więcej studentów medycyny, więcej absolwentów, więcej lekarzy.
W dawnych akademiach, dziś uniwersytetach, medycznych nie da się już zwiększać limitów przyjęć, bo studia medyczne opierają się na zajęciach praktycznych z teoretycznie przyswojonej bazy. Liczbę studentów ogranicza więc baza do ćwiczeń. Zatem trzeba dać prawo uczelniom medycznym do prowadzenia wydziałów medycznych, co też obecny rząd czyni. Kilkanaście lat temu lekarzy kształcono w 13 uczelniach (w tym 9 stricte medycznych). Od nowego roku akademickiego przyszłych lekarzy edukować będzie się w przynajmniej 27 szkołach wyższych. W trwającym roku akademickim pozwolenia na utworzenie kierunków lekarskich otrzymało już siedem szkół wyższych . W tym roku wydziały lekarskie będą mogły przyjąć na I rok 7,5 tys. osób na studia prowadzone w języku polskim i 1,9 tys. - w angielskim (ci raczej nie zasilą polskiej ochrony zdrowia). Naczelna Rada Lekarska, samorząd medyków, obawia się o jakość studiów w takich uczelniach. Do niedawna kształcenie medyczne regulowało Ministerstwo Zdrowia. Teraz dołączyło Ministerstwo Edukacji i Nauki i zdaniem jego ministra, Przemysława Czarnka otwieranie coraz większej liczby wydziałów lekarskich w uczelniach niemedycznych jest receptą na braki kadrowe.
Nie wszyscy się z tym zgadzają. Ba, są opinie w myśl których w Polsce mamy… zbyt wielu lekarzy! Herezja, absurd – stwierdzą pacjenci. „Opinie na temat deficytu lekarzy w Polsce są różne. W zależności od tego, jak przedstawimy dane lub rozłożymy akcenty, możemy udowodnić wszystko. W liczbach bezwzględnych w Polsce pracuje ok. 125 tys. lekarzy, co daje ok. 340 lekarzy na 100 tys. mieszkańców. Jak wygląda to w Niemczech? Tam zarejestrowanych jest ponad 370 tys. aktywnych lekarzy, co daje prawie 450 medyków na 100 tys. mieszkańców. Ale już w 68-milionowej Francji na 100 tys. mieszkańców przypada ok. 315 lekarzy (rokrocznie rozpoczyna tam kształcenie mniej więcej 9500 studentów medycyny)” – wskazuje prof. Nowicki w „Menedżerze Zdrowia”. „Czy mamy zatem deficyt – czy też nie? Czy powinniśmy dążyć do osiągnięcia standardów niemieckich? Czy też zadowolić się statystycznym prześcignięciem Francji? Problem jest znacznie bardziej złożony (...) Sprawne funkcjonowanie systemu ochrony zdrowia to nie tylko bezwzględna liczba zarejestrowanych lekarzy. To przede wszystkim dostępność do specjalistów, czas oczekiwania na poradę lekarską, poczucie bezpieczeństwa chorych z rozpoznaniem nowotworów czy też stopień dostępności różnych usług zdrowotnych w sektorze państwowym i prywatnym”.
Skoro nie musimy gonić w statystyce Niemiec, a Francję już przegoniliśmy, to dlaczego jest tak wiele ogłoszeń w rodzaju „lekarza specjalistę zatrudnię”. Rzecz w tym, że (nie tylko) w odczuciu pacjentów specjalistów brakuje, a na wizytę do nich czeka się stanowczo za długo i coraz dłużej, bo... brakuje lekarzy. Średni czas oczekiwania na wizytę u lekarza specjalisty wydłużył się między 2013 a 2022 r. (wg danych z Barometru Fundacji Watch Health Care) średnio o ok. 50 proc. Prof. Nowicki nie uwzględnia w swej opinii jednej specyficznej cechy naszej ochrony zdrowia, której nie ma w niemieckiej, choćby. Otóż ok. 20 proc. aktywnych lekarzy (w znamienitej większości będących doświadczonymi specjalistami), to osoby w wieku uprawnionym do przejścia na emeryturę. Strach pomyśleć, co byłoby, gdyby w jednym roku wszyscy (38 526 wg danych NIL z 2022 r.) postanowili skorzystać z dobrodziejstw emerytury!