„Prezydium Naczelnej Rady Lekarskiej apeluje do Koleżanek i Kolegów lekarzy o zlecanie testów na obecność koronawirusa w każdym medycznie uzasadnionym przypadku. Zwiększająca się liczba dostępnych w kraju testów sprawia, że możliwości diagnostyczne w zakresie walki z koronawirusem poprawiają się i powinny być w pełni wykorzystywane. Pomimo, że regulacje rozszerzające możliwości wykonywania testów wprowadzone przez Narodowy Fundusz Zdrowia w dniu 4 kwietnia nie są precyzyjne, a nasze pytania do Narodowego Funduszu Zdrowia zawarte w apelu z 10 kwietnia pozostały jak na razie bez odpowiedzi, liczba wykonywanych testów, w szczególności personelowi medycznemu, musi stale się zwiększać. Tylko w ten sposób jesteśmy w stanie zapewnić bezpieczeństwo sobie, aby móc dalej nieść pomoc naszym pacjentom. Prezydium apeluje zatem o wystawianie zleceń na testy w każdym przypadku uzasadnionym względami medycznymi” – czytamy w apelu wydanym (14 kwietnia) przez NRL. O co chodzi? A o to, że Ministerstwo Zdrowia uważa, że w minione święta, a także w niedziele, lekarze rzadziej kierują pacjentów z podejrzeniem COVID-19 na badania.
Jeszcze w tym tygodniu, według zapowiedzi z Wielkiego Piątku autorstwa Jarosława Gowina, ma ruszyć produkcja 150 tys. testów opracowanych, w ciągu trzech tygodni, w Instytucie Chemii Bioorganicznej PAN w Poznaniu. Od 14 kwietnia laboratoria medyczne Grupy Diagnostyka wykonują bezpłatne testy dla wybranych grup medyków w Warszawie i Łodzi. Wykonywane są badania bardzo dokładne, metodą RT-PCR, czyli taką, którą zaleca Światowa Organizacja Zdrowia (WHO). Taki test wykonywany prywatnie kosztuje ok. 500 zł. Drugą metodą testowania na obecność wirusa SARS-CoV-2 są próby immunologiczne. W przypadku ich stosowania wynik otrzymuje się szybko, ale nie jest on tak miarodajny, jak uzyskany w teście RT-PCR, czyli genetycznym. I dlatego drugi test określa się mianem „szybkiego”.