Dlaczego 20 marca? Ano dlatego, że już dzień później nastanie wiosna, a wraz z nią wkrótce pojawią się świeże warzywa, zwane u nas nowalijkami. Kreatorzy tego wydarzenia w kalendarzu tzw. świąt nietypowych chcą nim uświadomić, że zielone odżywianie jest zdrowe, a zabijanie zwierząt dla kotletów, steków, szaszłyków i temu podobnych potrwa, jest niehumanitarne i jak najbardziej niepotrzebne. Czy faktycznie człowiek może obejść się, z medycznego punktu widzenia, bez mięsa? Zwolennicy tezy, że człowiek, by żył, nie musi czerpać energii z jedzenia mięsa, powołują się często na historię starożytną. Wskazują, że rzymscy legioniści nie mieli go w (oficjalnym) menu, a zawojowali pół ówczesnego świata. Fakt. Podstawą ich wyżywienia była pszenica. Mięsa w legionowym jadłospisie nie było. Z prostej przyczyny: było niebywale drogie. Wojsko więc go podjadało tylko wtedy, gdy coś upolowało, albo… zarekwirowano.
Setki tysięcy lat temu, gdy nasi przodkowie stwierdzili, że padlina daje więcej energii/siły od przeżycia niż korzonki i owoce, stali się osobnikami wszystkożernymi. Gdy pewnego dnia kawałek mięsa wpadł któremuś do ognia, okazało się, że coś, co jest poddane – uczenie mówiąc – obróbce termicznej jest znacznie szybciej trawione niż surowe. Antropolodzy uważają, że przez uzupełnienie diety roślinnej mięsną ludzki mózg zaczął lepiej rozwijać się. To było jednak milion lat (nie chodzi o opinie uczonych, ale o początek zaistnienia mięsa w menu) z okładem, a teraz ocena zasadności obecności mięsa w żywieniu i jego wpływu na ogólny stan organizmu uległa znacznej zmianie.
Argumenty zwolenników wege są powszechnie znane. Są jak koń. A jak koń wygląda, każdy widzi. Pominiemy również poglądy symetrystów uważających, że należy łączyć dietę rośliną z mięsną, w odpowiednich proporcjach. W myśl zasady, że „co za dużo, to nie zdrowo”. Warto jednak wspomnieć o tezach skrajnie odmiennych od weganizmu. Słyszeliście o diecie karniwora, zwanej też dietą mięsożercy? To nowość. Otóż to trend dietetyczny stworzony przez amerykańskiego… ortopedę Shawna Bakera. Otóż ów lekarz uważa, że całkowicie mięsna dieta to skuteczne antidotum na choroby ciała i umysłu! Dr Baker nie wymyślił koła, tylko w swej koncepcji nawiązał do czasów z epoki kamiennej. Do kuchni ludzi zwanych pierwotnymi. Mięso przede wszystkim. I do tego eliminacja cukrów prostych i węglowodanów. A to oznacza, że z jadłospisu wypadają wszelkie produkty roślinne i ich pochodne.
Ta nowość w odżywianiu taką zupełną nowinką nie jest. Dlaczego? A dlatego, że w latach 80. w Polsce doktor Jan Kwaśniewski promował tzw. dietę optymalną, bazującą na mięsie i tłuszczach, ale z zachowaniem odpowiednich proporcji. Na 1 g białka powinno przypadać minimum 2,5 g tłuszczu i nie więcej niż 0,8 g węglowodanów. Upraszczając: objadać więc należy się, wg tego schematu żywieniowego, mięsem i serami, a nie warzywami. Oczywiście kardiolodzy wpadają w furię, gdy słyszą, że smalec jest lepszy (odżywczo) od marchewki, ale cóż… Takie czasy. Takie, że za kilka, kilkanaście lat mięso będzie pochodziło z laboratoryjnego, że to tak określmy, chowu. Wtedy wielu przeciwnikom hodowli i uboju zwierząt spadnie kamień z serca. A nim do tego dojdzie, to mamy wybór: albo stek z wołowiny, albo z warzyw.
Polecany artykuł: